Od kiedy zacząłem planować swoją podróż za ocean, jednego byłem pewien – czas na trening w Central Parku po prostu musiał się znaleźć. Park znałem do tej pory jedynie z filmów i seriali. Wiedziałem, że jest to mekka dla biegaczy. Miejsce, w którym nowojorczycy mogą na chwilę odetchnąć od zgiełku miasta.
Czy ta sztuka udała się także mnie?
Zapraszam na krótką relację z 11 km treningu w samym sercu Nowego Jorku.
Wraz z Adamem nocowaliśmy na Harlemie. Nasz hostel był oddalony ok. 2 km od północnej granicy parku. Żeby nie tracić czasu i sił na dotarcie do niego na piechotę, postanowiliśmy skorzystać z metra. Po ok. 20 min. jazdy wysiedliśmy na stacji Times Square. Za chwilę miał się odbyć jeden z najbardziej spektakularnych treningów w moim życiu. Gdzie jak gdzie, ale na Times Square treningu to ja jeszcze nie zaczynałem.
Wspólne zdjęcie na samym środku placu i byliśmy gotowi do drogi.
Siódmą Aleją dotarliśmy do granicy parku. Od rzędu drapaczy chmur oddziela go 59 Ulica. To właśnie na niej mieliśmy pokonać ostatnie metry maratonu.
Skierowaliśmy w stronę ronda, na którym znajduje się pomnik Krzysztofa Kolumba. Zaraz przy nim pojawiło się jedno z głównych wejść – Maine Memorial – z którego od razu skorzystaliśmy.
Z każdym krokiem emocji było coraz więcej. Skręciliśmy w lewo i wbiegliśmy w aleję, na której po bokach znajdowały się banery reklamujące maraton.
Kilkaset metrów dalej pojawiły się flagi państw. Trochę to trwało, zanim znaleźliśmy swoją.
Meta była już wtedy na wyciągnięcie ręki. Minęliśmy ją i znowu byliśmy na jednej z głównych alei parku.