Kwiecień plecień, bo przeplata – jest życiówka i jest katar (dop. redakcji -> alergiczny).
Zapraszam na krótkie podsumowanie ostatnich 30 dni.
1. Kilometraż.
Tak prezentuje się kalendarz:
Jak widać – ostatni tydzień marca był wyjęty z mojego biegowego CV. Kończyłem raczyć się antybiotykami, tak więc na pierwszy trening poszedłem dopiero 3 kwietnia. Wysokie tętno niestety nie napawało mnie optymizmem. Szczególnie w sytuacji, w której za ponad 2 tyg. miałem powalczyć o nową życiówkę na maratońskim dystansie.
W większości było więc tak, że albo odpoczywałem przed startami, albo regenerowałem się zaraz po nich. Do systematycznego biegania wróciłem 28 kwietnia.
Poprzedni miesiąc zamknąłem 155 km.
61 km pokonałem wraz z Magdą.
2. Starty.
W kwietniu wziąłem udział w dwóch biegach:
a) XI Półmaraton Dąbrowski ArcelorMittal Poland – 8.04.2018 r.
W Dąbrowie Górniczej było tak jak ostatnio. Kilka dni wcześniej odstawiłem leki, a więc forma była daleka od ideału. To miał być sprawdzian przed ORLEN Warsaw Marathon. Ba! Kilkanaście dni wcześniej chciałem się nawet pokusić o poprawienie swojej życiówki.
Robiłem co mogłem, ale ostatecznie – zamiast zbliżyć się do granicy 1:30 h, na metę wbiegłem z czasem 1:35:35.
b) ORLEN Warsaw Marathon 2018 – 22.04.2018 r. – 22.04.2018 r.
W bieganiu nie jest tak, jak zapewniają zdjęcia/wpisy wrzucane przez najbardziej poczytnych biegowych blogerów. To nie jest tak, że słońce, śpiew ptactwa, 500+, a w plecy wiatr. Przeważnie jest przecież zupełnie inaczej. Treningi nie zawsze wyglądają kolorowo, a gdy zaraz ma padać deszcz ze śniegiem – ciężko jest się zebrać do kupy i wyjść z domu.
Są jednak takie momenty jak ten, który przeżyłem w Warszawie. Radość, euforia i uniesienie w jednym!
W trakcie jednej, jedynej szansy w tym roku, udało mi się dokonać czegoś niezwykle dla mnie ważnego – poprawiłem życiówkę o ponad 6 min. Wreszcie zbliżam się do kolejnej granicy -> 3:20 h.
Jestem przekonany, że przekroczenie jej to tylko i wyłącznie kwestia czasu.
No i tak w temacie: pamiętam gdy w trakcie mojego pierwszego maratonu w 2012 r. mój znajomy dobiegł do mety w czasie 3:33 h. Ja zameldowałem się prawie godzinę później. Gdy dowiedziałem się jaki wynik wykręcił, to nie mogłem się temu nadziwić. No bo jak on to u licha zrobił? 3:33 h? Wolne żarty!
Strasznie mi to wtedy zaimponowało.
Teraz sam poprawiłem ten wynik o 10 min.
Kiedyś w życiu bym się o to nie posądzał.
3. Pękł pierwszy tysiak!
W podsumowaniu marca napisałem, że wraz z Magdą obchodziliśmy naszą pierwszą biegową rocznicę. Tak się złożyło, że kilkanaście dni później pojawiła okazja do kolejnego świętowania.
W momencie, w którym zrobiłem ww. zdjęcie, udało nam się przekroczyć granicę 1000 km.
I nie, nie będę Was już kolejny raz przynudzał długimi wpisami o tym, jak fajnie biega mi się z wózkiem. Podsumuję to w ten sposób: „Chwilo trwaj! I nigdzie mi nie odchodź”.
To tyle na dzisiaj.
Dziękuję za uwagę i kłaniam się w pas.
Wracam niebawem!