W krótkich, żołnierskich słowach: „Styczeń był rekordowy”. Jeszcze nigdy – w ciągu jednego miesiąca – nie pokonałem 270 km. I to przy zaledwie 3 treningach w tygodniu.
Zapraszam na podsumowanie pierwszego miesiąca dwa tysiące dwudziestego roku.
1. Kilometraż.
Tak prezentuje się kalendarz:
Zacząłem od mocnego akcentu, gdyż 1 stycznia udało mi się wystartować w maratonie (o tym w dalszej części programu).
Od kiedy zacząłem biegać z Magdą, moje treningi uległy pewnej zmianie. Nie zawsze mogłem sobie pozwolić na typowe długie wybieganie. Wielokrotnie, z uwagi na Magdę, wracałem po 1:30 h biegu, choć sił miałem zdecydowanie na więcej. No i gdy teraz trenuję sam, te długie wybiegania zaczynają wyglądać zupełnie inaczej.
Dlaczego o nich piszę?
Ano dlatego, że to właśnie na nich skupiam się od dobrych 2 miesięcy. Z tego co zauważyłem, szybkości mi nie brakuje (albo inaczej – na razie mi jej wystarczy). Dowodem na to jest wynik 1:28:31, który osiągnąłem w trakcie ubiegłorocznej edycji Półmaratonu Silesia [relacja]. Gorzej sprawa ma się z dłuższymi treningami/startami. Na maratonie umieram zazwyczaj od 30-31 km. Jestem przekonany, że jest to własnie wynik zbyt małej liczby długich wybiegań.
Teraz wygląda to następująco: w ciągu tygodnia robię nieco szybszą 15-stkę, a w weekendy po 20 i 25 km w tempie 5:15 min/km.
Kiedyś przeczytałem, że aby biegać szybciej, trzeba biegać wolno. No i tę zasadę postanowiłem wdrożyć do swoich treningów. Jestem bardzo ciekawy, czy przyniesie to jakiś wymierny efekt w Łodzi, gdzie spróbuję powalczyć o nową życiówkę. Z 3:23 h chcę zejść na co najmniej 3:15 h.
W styczniu przebiegłem 270 km.
Zrobię co w mojej mocy, aby – pod tym względem – kolejne miesiące nie były o wiele gorsze.
2. Starty.
Start był tylko jeden: XIV Śląski Maraton Noworoczny Cyborg – 01.01.2020 r. [relacja]
To był mój trzeci start w Cyborgu na maratońskim dystansie. Już teraz wiem, że na pewno nie ostatni.
Nie ukrywam, że bardzo się ucieszyłem, gdy okazało się, że jednak uda mi się w nim pobiec. Na 2 tygodnie przed startem nie było to takie pewne. Najważniejsza była dla mnie możliwość spotkania się z przyjaciółmi, z którymi widuję się zazwyczaj raz w roku. Właśnie na Cyborgu.
Przed ostatnią prostą okazało się, że wśród kibiców znalazła się także Ewelina, Magda i moi rodzice.
To była dopiero niespodzianka!
3. Zostałem wylicytowany ♥
Podobnie jak w 2019 r., tak i w tym roku wystawiłem się na Allegro. Wtedy zostałem wylicytowany za kwotę 242,50 zł [info]. Liczyłem, że teraz pójdę za więcej no i się udało.
Tym razem stanęło na kwocie 260 zl i 50 gr. Zrobię co w mojej mocy, aby w przyszłym roku przebić magiczne 300 zł 😉
4. Sto pompek na dobę.
14 stycznia, błąkając się po Lidlu w poszukiwaniu curry, w jednym z koszy dostrzegłem przyrząd do robienia pompek. Uchwyty do pompek szybko wylądowały w moim koszyku.
Na uchwytach pompki robi się zupełnie inaczej, niż na wygiętych dłoniach. Wg mnie jest nieco trudniej.
Od tego 14 stycznia, robię codziennie po 100 pompek (gdy pisze te słowa zrobiłem ich już łącznie 2800). Rano 40 w jednej serii, a po pracy dodatkowe 60 sztuk. Kaloryfera na razie jeszcze brak, ale mięśnie w barkach jakby nieco większe.
I biceps też!
5. „Prowadzę, jestem trzeźwy”.
Każdy skrywa jakiś sekret. Moim była obecność w dwóch reklamach TV, które były zrealizowane w ramach ogólnopolskiej kampanii „Prowadzę, jestem trzeźwy”.
Pierwszą z nich nagraliśmy w maju 2007 r. 30-sekundowy spot kręciliśmy kilka dobrych godzin. Najpierw przez jakiś czas jeździłem Polonezem z instalacją LPG, który niestety co chwilę gasł.
Z daleka słyszałem: „Akcja!”, a ja właśnie starałem się go odpalić. Gdy mi to nie wychodziło, część ekipy zbiegała z górki, pchała mnie (jakkolwiek romantycznie to teraz nie zabrzmiało), po czym wbiegała na górę stromego podjazdu i dopiero wtedy mogliśmy działać.
Później Polonez spoczął na lawecie, na której kręcono dodatkowe sceny.
Najbardziej stresujący był moment, w którym – po nieco szybszej jeździe – miałem nim zahamować. Tak 2 metry przed operatorem i częścią ekipy. Robiąc to, nie mogłem się wtedy patrzeć na wprost. Musiałem lekko odwrócić głowę i jedynie kątem oka oszacować gdzie dokładnie mam się zatrzymać. Czy wspominałem, że hamulce były z gatunku tych umownych?
Wyobrażałem sobie wtedy kilka finałów tej akcji. W każdej zazwyczaj pojawia się krew i ginęło kilka osób, które z impetem przejeżdżałem.
Tak to wyszło:
Druga reklama powstała rok później. Poloneza zamieniliśmy na budynek wchodzący w skład Browarów Tyskich.
Wydaje mi się, że tym razem zdjęcia trwały o wiele dłużej. Sprawiło to, że poległem na finałowej scenie. Chociaż nie wiem czy słowo „polec” jest tutaj właściwe.
Zmęczenie i presja szybkiego zakończenia zdjęć zrobiły swoje. Za dużo osób chciało już pójść do domu. Wpatrywali się więc we mnie. W jedyną postać (poza reżyserem), która mogła im to umożliwić. A ja niestety robiłem wszystko, aby zdjęcia trwały jak najdłużej.
Ostatecznie swoją kwestię powtarzałem z 8 razy. Za każdym chyba równie mało wyraźnie. Stanęło na tym, że postanowiono mnie… zdubbingować.
Tym razem wyszło to tak:
https://youtu.be/cE09u33bU7M
„Marek Bogdoł – 6 Polak na mecie Tokyo Marathon 2015, właściciel pięty Haglunda, zdubbingowany w polskiej reklamie” – już wiem co będę chciał mieć wyryte na nagrobku.
Więcej reklam nie pamiętam.