Wrzesień 2021 r. n.e. – co w nim się wydarzyło! Kilometrażu może było jak na lekarstwo, ale w tym wypadku wyjątkowo liczyła się jakość, a nie ilość. Tej pierwszej było pod korek.
No dobra… calm down Marek i pisz dokładnie jak było!
Ok!
Przed Wami podsumowanie sierpnia 2021 r.
1. Kilometraż.
Tak prezentuje się kalendarz:
Wrzesień w całości był podporządkowany dwóm startom.
Po jednym w Tychach i w Berlinie.
Wiadomo, że jeżeli ciśnie się po życiówki, to raczej nie zamula się nóg jakimiś przesadnie długimi wybieganiami. Nie wspominam nawet o tym, że unika się deszczu i wiatru, które to w okresie grypowym, mogą zafundować tzw. werbung ende w postaci przeziębienia. I tyle byłoby z takiego Berlina.
Było kilka fajnych treningów.
Na przykład ten w dniu 11 września:
Wtedy sobie uświadomiłem, że poczyniłem ogromny postęp. Przynajmniej jak na moje skromne progi, w których nie stał jeszcze żaden trener. Bo 5 km w tempie 3:58 min/km, po 12 km w tempie nieco ponad 4:15 min/km, to już dla mnie zadowalający poziom. Jeszcze do niedawna umierałem po takiej piątce, a teraz wiem, że mogę je w tym tempie, regularnie pokonywać.
Łącznie we wrześniu przebiegłem 180 km i 790 m.
Tym samym, od początku roku, pokonałem już dystans 2189 km.
2. Starty.
Starty były co prawda tylko dwa, ale proszę zobaczyć jakie!
a) IX Tyski Półmaraton – 05.09.2021 r.
To miał być sprawdzian przed maratonem w Berlinie i tak właśnie było. Gdyby nie wynik z tego biegu, zapewne nie zamarzyłbym o walce o złamanie 3 h. Ale po kolei…
Zacząłem na spokojnie 3:55 min/km i czekałem ile wytrzymam. No i biegnę sobie i biegnę, a kryzysu jak nie ma, tak nie ma. Pomyślałem, że trochę to dziwne, ale ok. Niech tak będzie.
Chciałem spróbować poprawić swoją aktualną życiówkę, która wynosiła wtedy 1:28:31.
A przy okazji wyszło coś takiego:
Że co?!? Czyżbym złamał 1:25 h?
Osiągnąłem wynik, który wydawał się tak szalenie odległy?
Po dotarciu do domu zacząłem rozmyślać jaką taktykę obrać na Berline. Skoro 3 tygodnie wcześniej łamię 1:25 h, to może warto spróbować złamać 3 h?
No i po konsultacji z lekarzem lub farmaceutą, stwierdziłem – a co mi tam!
Raz się żyje.
b) 47. BMW Berlin Marathon – 26.09.2021 r.
Mam ogromne szczęście i przywilej, że od kilku lat, mogę rokrocznie (z przerwą na Covid) brać udział w maratonach, które zaliczane są do cyklu World Marathon Majors. W tym roku miałem pobiec w Chicago. Sam maraton się odbędzie, ale niestety bez udziału osób, które – z uwagi na tzw. travel ban – nie mogą dotrzeć do USA.
A miałem już wszystko zaplanowane. Aeroplan, hotel i kawę z widokiem na Jezioro Michigan.
Okazuje się, że całkiem niespodziewanie, zamiast Chicago, pojawił się Berlin. W stolicy Niemiec biegłem już w 2013 r., ale wtedy to ja młody i głupi byłem. Tak byłem podjarany tym biegiem, że niewiele z niego pamiętam. Drogadotokio.pl jeszcze wtedy nie istniała, więc nawet nie miałem okazji spisać na gorąco tego, co tam wtedy przeżyłem. Teraz wreszcie pojawiła się szansa na napisanie relacji z prawdziwego zdarzenia.
Jeżeli chodzi o bieg, to były wzloty i upadki. To był najgorętszy BMW Berlin Marathon od wielu lat. Zamiast dwójki z przodu, koło trójki pojawiło się upragnione zero 😉 Udało mi się zrealizować plan minimum, a więc dobiec do mety w czasie poniżej 3:10 h:
Relację przeczytacie w >> tym miejscu <<.
I jeżeli mogę się sam polecić, to właśnie to zrobię. Relacja z tego maratonu to chyba jeden z lepszych tekstów w historii drogidotokio.pl. Jeżeli chodzi o liczbę znaków, zdjęć, filmów i emocji, to dam sobie wyciąć lewą łękotkę, że jest to największa relacja w historii tego maratonu, jaka kiedykolwiek powstała.
Takie rzeczy tylko na drodzedotokio.pl!
3. Wizyta w przedszkolu.
Jeżeli będę już na tyle sławny, że będę robił Q&A pt: „Czego o mnie nie wiecie”?, to zapewne przyznam się Wam do jednej rzeczy – emocjonalny ze mnie chłop i jeżeli mogę ryczeć, to robię to nawet na reklamach proszku do prania. Serio! :/
Dwa dni po maratonie w Berlinie odwiedziłem przedszkole, do którego chodzi Magda. Pojawiłem się jako gość, w ramach tygodnia sportu.
Pokazałem medale i serię zdjęć. Opowiedziałem też dlaczego warto się zdrowo odżywiać i uprawiać sport. Acha! Wspomniał o łzach.
Gdy spojrzałem na Magdę, która – w pierwszym rzędzie – tak dumnie była we mnie wpatrzona, to ciężko było mi się nie wzruszyć. Robiłem co mogłem, aby głos mi się nie łamał w trakcie wypowiedzi, ale były momenty, w których prawie musiałem się schować za rzutnik.
4. Achillesie – czemu bolisz mnie? 🙁
W podsumowaniu sierpnia pisałem Wam, że biega mi się wprost wybornie. Kontuzje? A na co to komu? Lepsze jest pińset plus albo kasa z komunii <3
Niestety, temat kontuzji zacznę chyba odtąd traktować, jako temat tabu. Szczególnie w podsumowaniu danego miesiąca. Gdy tylko o tym napisałem, to odkryłem ból w lewym Achillesie. To znaczy to może nie ból, a tkliwość taką. Szczególnie rano, od razu po wstaniu z łóżka.
Zacząłem rozmyślać i wpadłem na pomysł, że dobiłem go sobie biegając w Chorwacji. Codziennie pokonywałem po 10 km. Podbiegów było tam sporo i były wymagające. Czasu na regenerację było niewiele, no i nieco się pospinałem w paśmie biodrowo-piszczelowym.
Na całe szczęście trafiłem w dobre ręce:
Ból minął, a ja mogłem się skupić na maratonie w Berlinie.
W bonusie mam pewną nauczkę: muszę się rolować o wiele dłużej i z o wiele większą precyzją. Do tej pory robiłem to chyba za szybko i na odwal się. Organizmu nie oszukasz. Tym bardziej przed czterdziestką.
Tym optymistycznym akcentem dopijam kawę i jadę złożyć trampolinę na ogródku działkowym.
Czius!