Kwiecień minął mi raz, dwa, trzy, natomiast z majem poszło jakoś o wiele dłużej. Przez chwilę wydawało mi się, że ten miesiąc już nigdy się nie skończy. Może to efekt chwilowej pauzy od biegania i niemożności powrotu w ramy treningu, które wyznacza mi Dawid Malina? Któż to wie?
Bo ja niestety nie za bardzo.
Zapraszam na podsumowanie maja dwa tysiące dwudziestego drugiego roku.
1. Kilometraż.
Tak wygląda kalendarz (po kliknięciu jest zdecydowanie bardziej czytelny):
Po kwietniu, w którym to w pierwszej połowie złamałem 3 h, a w drugiej nadrabiałem braki w konsumpcji słodyczy, nastał czas powrotu do systematycznych treningów. Niestety nie trwał on długo.
Po starcie w XII Szóstce Pogorii, nabawiłem się kontuzji, która kompletnie rozwaliła mi mój kalendarz treningów. Musiałem odpuścić, bądź zmodyfikować treningi 15, 18 i 21 maja. Na całe szczęście na zawodach 22 maja mogłem dać z siebie wszystko i od 25 maja z powrotem wróciłem do realizacji planu.
Nie ukrywam, że po tym, gdy rozpocząłem współpracę z Dawidem, czuję się pewniej, gdy wykonuję to, co akurat mam zadane. Wiecie, chodzi mi o to, że nie biegam bez celu. Skoro nasza współpraca przyniosła konkretne efekty w postaci nowych życiówek, wiem, że to co robię ma sens. To mnie napędza i sprawia, że każdy trening staram się wykonać na 100% swojej aktualnej dyspozycji.
W maju przebiegłem 190 km i 190 m:
Gdyby nie kontuzja, o której będzie w dalszej części programu, to zapewne tych kilometrów byłoby o wiele więcej.
2. Zawody.
W maju wziąłem udział w dwóch zawodach i w jednym biegu, którego zawodami nazwać raczej nie można:
1) XII Szóstka Pogorii – 8 maja.
2022 rok to rok życiówek na dystansie maratonu, półmaratonu i 10 km. A co z dystansem 5 km? Życiówki doczekał się także on.
8 maja wystartowałem w XII Szóstce Pogorii – jednej z niewielu atestowanych piątek w Polsce. To miał być bieg na granicy HR Max i tak też było.
198 bpm to już wynik, który z komfortem ma niewiele wspólnego. Mimo wszystko – raz na rok – dobrze jest się tak sponiewierać. Doprowadzić swoje ciało do granicy, za którą jest dłuższe L4. Było warto, bo życiówkę na 5 km udało mi się poprawić o całą jedną sekundę.
Zawsze to coś!
Mocno bałem się tego biegu. Wszystko za sprawą kontuzji, która jeszcze kilka dni wcześniej nawiedziła moje męskie, 38-letnie ciało.
Okazało się, że strach miał jedynie wielkie oczodoły.
Niezbyt łatwa trasa, przepiękna walka i 5 miejsce w klasyfikacji OPEN. Mało tego! Na miejscu okazało się, że m.in. 5 miejsce było premiowane zestawem fantów od zakładów zbrojeniowych, w którym produkowane są Rosomaki.
Kilkanaście minut przed moim startem, w biegu dla dzieci, wzięła udział Magda. Po dotarciu do mety była równie szczęśliwa jak ja, a o to przecież w sporcie chodzi.
Wspomniałem o takim jednym biegu.
28 maja – wraz z Magdą – wystartowałem w biegu ku Pamięci mojej przyjaciółki Anny Rembierz:
Bardziej marszem, niż biegiem, pokonaliśmy wspólnie dystans blisko 4 km.
To właśnie z Anią poszedłem na pierwszy, biegowy trening w życiu.
Szkoda, że tak to się wszystko potoczyło…
3. Porozmawiajmy o kontuzji.
Czy kontuzje są komukolwiek potrzebne? Raczej nie. No, a czy są nieuniknione – chyba raczej tak. Jakikolwiek ruch, nawet przy przestrzeganiu tak elementarnych zasad jak dobra rozgrzewka czy równie fajne rozciąganie po biegu, sprawia, iż ból i tak się pojawi. To jedynie kwestia czasu.
Do końca nie wiem czy bardziej zawiniłem sobie biegiem na Pogorii, gdzie 5 km pokonałem w średnim tempie 3:34 min/km, czy jednak dobiłem się serią ćwiczeń, którą na nowo rozpocząłem na tydzień przed ww. zawodami. Później nieświadomie dobiłem się wspinaniem po Ojcowskim Parku Narodowym i odezwała się prawa część okolic bikini. Po podniesieniu nogi do góry, zacząłem czuć dziwny ból. Tam nie czułem go jeszcze nigdy przedtem, więc w głowie od razu zaczęły się kłębić czarne myśli: „Czy ból szybko ustąpi?”, „Kiedy będę mógł wrócić do treningów?”.
Nie czekając na jego ewentualną eskalację, udałem się do BlueBall – Centrum Rehabilitacji, Osteopatii i Treningu:
Na miejscu dowiedziałem się, że przeciążyłem prawy zginacz biodra. Krzysztof pokazał mi jak właściwie rozciągnąć ten obszar i po 2-3 dniach byłem jak nowonarodzony.
4. Kupiłem sobie rower.
21 maja nabyłem rower. Powód był prosty: głupio było mi towarzyszyć Magdzie, jeżdżąc przy niej na elektrycznej hulajnodze. Czułem, że tak to nie powinno wyglądać.
W zeszłym roku nauczyłem Ją jeździć bez bocznych kółek. Opanowała do perfekcji skręcanie, a co najważniejsze – ruszanie bez zachwiania i przewrotki. Na zatłoczonych chodnikach nie wymagała już takiej asekuracji, jak przedtem.
Kupno roweru to nie jest taka prosta sprawa. Pierwsza kwestia to ceny, które są coraz wyższe. Druga – równie ważna – to dostępność. Dzisiaj rowerów w sklepie może być pięć, a jutro nie będzie już ani jednego. Szczególnie teraz, gdy rozpoczyna się sezon na jednoślady.
Na początku myślałem nad jakimś MTB. Później zacząłem się rozglądać za krosami. Jeżdżenie po górach na razie mi nie grozi. Pod bieżnikiem miał być asfalt i nieco szutru. Kros był więc najlepszym rozwiązaniem.
Pierwsza trasa, po ponad 20 latach bez jazdy na rowerze, okazała się być największym koszmarem dla mojego gruczołu krokowego:
Zafundowałem sobie TAM tzw. jesień średniowiecza. Szybko wymieniłem siodełko, a także kupiłem krótkie getry z pieluchą.
Dwa tygodnie później, wraz z Magdą, pokonałem całe 10 km.
Ileż po tej przejażdżce wróciło fantastycznych wspomnień! Znowu byliśmy tylko ja i Ona. Jak wtedy, kiedy biegałem z Nią w wózku. To był najpiękniejszy okres w moim biegowym życiu. Spędziliśmy tak blisko 3000 km.
Mam nadzieję, że drugie tyle przejedziemy na rowerach.