Nie da się ukryć, że po wrześniowej życiówce, październikowym wyjeździe do Chicago (wiadomo, że w Stanach tuczy nawet powietrze), a także chwilowym zmniejszeniu liczby treningów, trochę mi się przytyło :/ Jest mnie więcej o jakieś 2-3 kilogramy. Niby to niewiele, ale znając moją miłość do słodyczy, wkrótce mogłoby się z tego zrobić i 10 kg. W listopadzie wreszcie się za siebie zabrałem. Słodyczy niestety nie udało mi się w pełni odstawić, ale przynajmniej wróciłem do regularnych treningów.
A co jeszcze się wydarzyło w jedenastym miesiącu dwa tysiące dwudziestego drugiego roku naszej ery?
Sprawdźmy!
1. Kilometraż.
Tak wygląda kalendarz (po kliknięciu jest zdecydowanie bardziej czytelny):
Były dwa treningi w Zakopanem (o nich w dalszej części programu), dwa w Kłobucku, a także kilka na bieżni. Tak do 13-ego listopada biegałem co chciałem. Od 16-ego zacząłem trenować według zmodyfikowanego planu, którzy przez miesiące rozpisywał mi Dawid Malina.
W listopadzie przebiegłem 200 km i 70 m:
Tak tylko daję znać, jakby kto pytał.
2. Pożegnanie z Dawidem.
27 października wrzuciłem taki oto wpis:
Dlaczegóż o tym wspominam, skoro to podsumowanie listopada, a nie października? Hmm? Kończąc chałkę z dżemem, tłumaczę w czym rzecz.
Z racji zakończenia współpracy z Dawidem, listopad był moim pierwszym miesiącem od blisko roku, w którym nikt nade mną nie czuwał. Nie mówił jak biegać, co robić, a czego nie za bardzo. Po blisko roku znowu zostałem sam. Ale nie smućmy się. To był mój świadomy wybór. Po prostu nie widziałem sensu w dalszej biegowej orce, gdy na horyzoncie nie było startu, do którego mógłbym się przygotowywać.
Czy to oznacza, że wróciłem do swoich słynnych 3 treningów w tygodniu po 20 km?
Współpraca z Dawidem otworzyła mi oczy na to, jak wygląda jakość w treningu. Że można zrobić więcej, biegając mniej. Kiedyś wydawało mi się, że aby złamać 3 h w maratonie, trzeba trenować co najmniej 5 razy w tygodniu, a regularne pokonywanie 30-stek – w ramach przygotowania do maratonu – to mus. Okazało się, że byłem w niezłym błędzie.
Zacząłem biegać zgodnie z tym, czego nauczył mnie Dawid. I znowu w Garmin Connect pojawił się zielony kolor:
Ten sam, który widziałem w trakcie przygotowywania do maratonu w Gdańsku i w Warszawie.
O tym dlaczego czasami warto sięgnąć po trenera, opiszę w jednym z nadchodzących tekstów. Mam nadzieję, że wyrobię się w pierwszym kwartale przyszłego roku, bo z każdym tygodniem mam coraz więcej tekstowych zaległości.
3. Wycieczka biegowa.
Na początku listopada wziąłem udział w szkoleniu wyjazdowym w moim nowym zakładzie pracy. Padło na Zakopane. Ostatnio w Zakopanem byłem w trakcie jednej z wycieczek szkolnych w podstawówce. Wraz z przyjaciółmi postanowiliśmy nie spać przez 3 doby. Wytrzymaliśmy ponad dwie.
Tym razem nie zamierzałem pobić tego wyniku. Zamiast tego wziąłem ze sobą buty do biegania i udałem się na trening na trasie Pod Reglami:
Jak dla mnie ta trasa to mocne 9 na 10!
4. Powrót na bieżnię.
5 listopada opublikowałem tekst, o którym myślałem już od dłuższego czasu. Tym razem poruszyłem wątek biegania po bieżni mechanicznej. Szczególnie w okresie, w którym w piecach palą starą mortadelą i zużytą bielizną.
Moje wypociny znajdziecie w -> tym miejscu.
Fajnie, że dzięki współpracy z Saturn Fitness, mogę wpaść w ich progi, gdy tylko chcę. Zazwyczaj pojawiam się u nich w środku tygodnia. Gdy za oknem wali zimnem i jest ciemno, to ostatnią rzeczą jaką bym chciał, jest bieg do pobliskiego parku.
Zdecydowanie bardziej wolę ciepłą siłownie i tablet:
Czy to starość puka do moich drzwi, że wolę wygrzać kości w cieple, niż je wielokrotnie schłodzić w zimnie? Chyba raczej tak.
Tym geriatrycznym akcentem kończę niniejszy wpis.
Czius!