Parafrazując klasyka: „Jaki był 2020 rok każdy widzi”. Jak długo żyję, jeszcze nigdy nie musiałem otwierać worka foliowego w… foliowych rękawiczkach. Przecież to jest prawie niewykonalne! Nie ważne. Miały być zagraniczne wojaże i liczne starty, a zamiast tego pojawiła się kamieni kupa. Tylko, czy aby na pewno? Czy mijający rok był gorszy od poprzednich? Wiem jedno – na pewno był specyficzny.
Zapraszam na podsumowanie 2020 roku.
1. Kilometraż.
Zacznę od znalezienia odpowiedzi na jedno z najważniejszych pytań: „Ile kilometrów pokonałem w 2020 r.?”. Pod tym względem było rekordowo:
W 2018 r. nieśmiało przekroczyłem granicę 2000 km. Rok później dołożyłem do niej 100 km. W 2020 r. poprawiłem się o prawie 620 km. Jedyne 178 km zabrakło do przekroczenia granicy 3000 km.
Tak się to przedstawia w poszczególnych miesiącach:
Widać jak na dłoni, że pierwsza połowa roku była bardziej produktywna, niż ta kolejna. Pokonałem wtedy 1583 km. Później było ich nieco mniej. Duży wpływ miało zamknięcie mnie w domu na 17 dni (combo: izolacja + kwarantanna). Kilkaset kilometrów poszło wtedy do piachu. Gdyby nie narzucony przeze mnie reżim codziennych ćwiczeń przed TV (każdodniowo po 1:00-1:30 h), a także całkowity zakaz jedzenia słodyczy – z domu wyszedłbym z otyłością śmiertelną i przygodę z bieganiem musiałbym rozpoczynać od nowa. A tak, po wyjściu zrobiłem sobie 30 km:
Jeżeli mowa o treningach, to konsekwentnie biegałem 3 razy w tygodniu. W środę-czwartek 20 kilometrów, a w weekend łącznie 40-45 kilometrów. Kilkanaście razy pojawiły się także zabawy biegowe na tartanie z grupą biegową SiPB.
2. Zawody, które się odbyły…
Wziąłem udział w 4 zawodach. Były wśród nich:
– 2 maratony: XIV Śląski Maraton Noworoczny Cyborg, 12. Silesia Marathon
– 1 półmaraton: Mattoni Ústí nad Labem Half Marathon 2020
– 1 bieg górski: MBG Orłowa Trail Ustroń 2020
1 stycznia wziąłem udział w Maratonie Noworocznym Cyborg. W życiu bym nie przypuszczał, że przez wiele miesięcy, będzie to jeden z niewielu maratonów, który odbędzie się w granicach III R.P.
A propos granic. O dziwo udało mi się także wystartować za granicą Polski. Ponownie – jak co roku – pojawiłem się u naszych południowych sąsiadów. To był dziwny półmaraton, ale jakże potrzebny. Dał mi jakąś taką namiastkę normalności. Maseczki musieliśmy mieć jedynie na starcie i po przekroczeniu mety, a w międzyczasie? Kibice! Muzyka! Przez chwilę było jak dawniej.
Później był 12. Silesia Marathon. Kurde bele! Co tam się działo! Do tej pory, gdy myślę o tym, czego tam dokonałem, gęsia skóra zalewa mi plecy i nogi do wysokości kolan.
3:16 h! – i tyle w temacie.
Był też długo wyczekiwany debiut w górach, o którym napiszę w dalszej części programu.
Na deser muszę także wspomnieć o biegach wirtualnych. Tych w 2020 r. w Polsce było za trzęsienie. Albo tworzyło się je na prędce, albo po prostu zamieniało biegi realne, na te wirtualne. Mój stosunek do nich jest raczej ambiwalentny. Żaden wirtualny bieg nie zastąpi rywalizacji. Wiecie, takiej bark w bark i udo w udo. W warunkach atmosferycznych równych dla wszystkich i na jednej – wspólnej trasie.
Mimo wszystko zrobiłem 2 wyjątki.
1. Wirtualna Biegowa Majówka – Pogoń Koronawirusa
1 Maja wziąłem udział w biegu wirtualnym na 5 km. Postanowiłem, że sprawdzę jak smakuje takie wirtualne bieganie. Przy okazji chciałem sobie zrobić test na 5000 m. Wyszło nawet całkiem całkiem.
Po wprost nieludzkim wysiłku, udało mi się wywalczyć nową życiówkę na 5 kilometrów. I tak, zdaję sobie sprawę z tego, że ma ona raczej charakter symboliczny. Z uwagi na brak atestu trasy, w CV jej sobie raczej nie wpiszę.
2. 2020 Vitality London 10,000
24 października wziąłem udział w drugim i zarazem ostatnim biegu wirtualnym w 2020 r. Tym razem padło na wirtualną wersję dychy w Londynie, w której uczestniczyłem w 2019 roku [relacja].
Choć dałem z siebie wszystko, tego dnia nie byłem w stanie złamać 40 minut. Samemu niezwykle ciężko jest poprawiać tego typu rekordy. Brak innych biegaczy jest kluczowy i bardzo przeszkadza.
4. …i te, których zabrakło.
Kilka miesięcy temu wpadłem na pomysł, aby umieścić na stronię licznik, który odliczałby dni do moich kolejnych startów. Pojawiły się więc kolorowe ramki z nazwami biegów. Było schludnie i elegancko. Kilka osób zaczepiło mnie na mieście i wykrzyczało prosto w twarz: „Marek! Wygląda to mega!!!”.
No i gdy tam sobie wszystko ustawiłem, to okazało się, że z powodu wirusa, 99,98% biegów się nie odbędzie. Przypadek?
Na mojej liście była m.in. Łódź i , były Katowice i Gdynia. Znalazło się także Chicago, no i to właśnie tego biegu najbardziej mi żal.
Ponoć co się odwlecze, to nie uciecze. Jest szansa, że pobiegnę tam w 2021 roku.
Proszę mocno trzymać kciuki!