Dawno nie miałem tylu zaległości w tekstach na drodzedotokio.pl, jak w chwili obecnej. Bo żeby nie zrobić podsumowania września w terminie? Hańba mi! 🙁
Postaram się jakoś z tego wybrnąć przyklejając wrzesień do października i spróbować podsumować je w jednym momencie. No i ten moment chyba właśnie nadszedł.
Przed Wami skrót najważniejszych wydarzeń z dwóch mijających miesięcy 2022 roku.
Zapraszam!
1. Kilometraż.
Tak wyglądają kalendarze (po kliknięciu są zdecydowanie bardziej czytelne).
a) ten wrześniowy:
b) i październikowy:
Widać jak na dłoni, że wrzesień wygląda na bardziej zagospodarowany w treningi, niż październik. Powód jest równie prosty, co oczywisty. We wrześniu kończyłem przygotowania do kolejnego łamania trójki. W październiku leciałem do Chicago, a wiadomo, że na miejscu liczyło się zwiedzanie i długie spacery, niż szybkie akcenty na pobliskiej prostej.
Poza tym nie ukrywam, że po połówce w Tychach, maratonie w Warszawie, a dwa tygodnie później w Chicago (w międzyczasie dwukrotna zmiana strefy czasowej), mój blisko 40-letni organizm był mocno zmęczony. Pamiętam, że gdy poszedłem na pierwszy trening po przylocie z Chicago, to tętno – na tej samej trasie, co zazwyczaj – było wyższe o jakieś 10-15 bpm. To był znak, że trzeba odpocząć.
We wrześniu pokonałem 228 km i 490 m, natomiast miesiąc później 153 km i 210 m.
Od początku roku wybiegałem już ponad 2000 km.
2. Zawody.
Wrzesień i październik obfitował w wiele znakomitych startów:
a) X Tyski Półmaraton – 4 września
Bieg w Tychach był moim sprawdzianem przed wielkim finałem – maratonem w Warszawie. W stolicy Polski miałem spróbować zbliżyć się do granicy 2:55 h. Tak do końca nie byłe pewny co w wyjdzie z tego tyskiego startu. Jeszcze niedawno musiałem się zmagać z dwoma upierdliwymi kontuzjami.
Na całe szczęście wszystko wyszło po mojej myśli. Na metę wbiegłem nieco po ponad 1:20 h, a w trakcie biegu (nieoficjalnie) pokonałem dychę w czasie poniżej 37 minut.
Lepszego sprawdzianu nie mogłem sobie wymarzyć.
b) 44. Maraton Warszawski – 25 września
Cóż jak mogę napisać… Jeszcze jakiś czas temu wynik poniżej 3 h w maratonie był dla mnie poza jakimkolwiek zasięgiem. No, a taki wynik, gdzie po 2 godzinach i 55 minut będę wbiegał na metę?
Toż to w ogóle był jakiś – pardon my French – mindfuck as hell!
To, czego dokonałem w pewne ciepłe, wrześniowe przedpołudnie, zapamiętam do końca swoich dni. Z jednej strony czuję niesamowitą radość, z drugiej jednak – taki trochę smutek. Już tłumaczę w czym rzecz.
W bieganiu osiągnąłem chyba maksimum tego, co jestem w stanie osiągnąć. Zdaję sobie sprawę z tego, że ciężko będzie mi przebić wynik z Warszawy. Szczególnie, że nie zamierzam zwiększać liczby swoich treningów. Tak to już jest, że gdy realizujesz cel, a czujesz, że to jest Twój limit i powyżej 4 liter nie podskoczysz, to pojawia się pustka. Jedyne co mi pozostało, to szybko ją czymś wypełnić i postawić sobie przed sobą jakieś kolejne biegowe cele.
Na razie napiszę tylko tyle – realizacja kolejnego celu właśnie się rozpoczęła 😉
c) Bank of America Chicago Marathon 2022 – 9 października
Powrót co Chicago planowałem od 2020 roku. Niestety z uwagi na Covid-19 w 2020 roku odwołano maraton. Rozegrano go z rocznym opóźnieniem, ale z uwagi międzynarodowy ban dla obcokrajowców chcących wjechać do USA, do Chicago mogłem ruszyć dopiero w 2022 roku.
Jak dla mnie każdy Major (z wyjątkiem startu w Berlinie w 2021 roku, gdzie walczyłem o czas poniżej 3 h), to 4-godzinna fiesta. Biba na całego! Skoro na każdym z tych biegów blisko 1 mln ludzi ustawia się wzdłuż trasy po to, aby Ci kibicować, to chyba wypadałoby się im jakoś odwdzięczyć.
Chicago po raz kolejny mnie oczarowało. Wyjeżdżając z niego wiem, że na miejscu – w pełni – wykorzystałem każdą jedną sekundę. Dla chwil, które tam przeżyłem, warto było w 2012 roku ubrać biegowe buty i ruszyć w największą przygodę mojego życia.
d) 31th Trinidad Alfonso Zurich Valencia Half Marathon 2022 – 23 października
Wielokrotnie napisałem, że bieganie to również znakomity pretekst, aby odwiedzić miejsca, w których jeszcze się nie pojawiłem. Tak też było w tym wypadku. W Hiszpanii – do czasu startu w Walencji – nie byłem jeszcze nigdy.
Podobnie jak większość zagranicznych startów, tak i tym razem wynik nie był najważniejszy. Liczyła się przede wszystkim dobra zabawa i wiele zdjęć, które zamierzałem zrobić na trasie.
Zresztą poza trasą również nie oszczędzałem smartfona:
Trasa co prawda jest jedną z najszybszych na świecie, ale tego dnia wysoka temperatura i wilgotność zaczęły rozdawać karty. Niezmiernie się cieszę, że nie walczyłem tam wtedy o nowy PB, a do mety mogłem dotrzeć w czasie poniżej 2 h.
Inaczej marny byłby mój los.
3. 6-sty Majorze – nadciągam!
29 września otrzymałem maila, na którego czekałem od kilku lat:
Później ściągnięto mi kasę z karty kredytowej i poinformowano mnie, że wkrótce zostanie mi nadany numer startowy.
Jeżeli dotrwam w zdrowiu do 17 kwietnia 2023 roku, to właśnie wtedy będę ryczał – niczym bóbr jakiś – i odbierał taki oto medal:
Nie ma chyba bardziej kozackiego medalu na świecie. Poza tym super, że odbiorę go w Bostonie. Miejscu, które – z uwagi na rangę i prestiż – najlepiej się do tego nadaje.
4. EA SPORTS – It’s in the game!
Nigdy nie byłem jakimś psychofanem NBA. Pamiętam jednak, że w szalonych latach 90′ – jak każdy szanujący się kolekcjoner – zbierałem naklejki z koszykarzami. Grałem też w gry ze stajni EA.
Gdy planowałem swój wylot do Chicago, instynktownie spojrzałem na kalendarz widowisk w hali United. Okazało się, że w piątek – między jednym, a drugim koncertem Harry Styles – Byki będą podejmowały u siebie zawodników z Denver. Oczy w momencie mi się zaświeciły. Kilka enterów dalej i z karty ściągnęło mi 68$.
Mecz NBA to widowisko jakich mało! Amerykanie to jednak potrafią robić show.
Czy mecz NBA przebił Broadway, na którym byłem w 2019 roku, w trakcie pobytu w Nowym Jorku? Moim skromne zdaniem – nie.
To teraz jeszcze tylko Cirque du Soleil i będę ukontentowany ♥
5. Koniec współpracy z Dawidem Maliną.
Z Dawidem rozpocząłem współpracę jakoś w połowie listopada 2021 roku. Spytałem się go czy mnie zechce, jakie mam plany i że zamierzam trenować jedynie 3 razy w tygodniu. Cel był niesamowicie ambitny. Przynajmniej jak na moje skromne progi. Chciałem złamać 3 h i wywalczyć kwalifikację do maratonu w Bostonie.
Wzięliśmy się ostro do pracy, bo było nad czym pracować. Sumiennie wykonywałem wszystko to, co rozpisywał mi Dawid. Pierwszy większy sprawdzian, a więc maraton w Gdańsku i od razu wszystko zagrało. Nie dość, że złamałem 3 godziny, to i wpadła wymarzona kwalifikacja do mojego ostatniego Majora.
Daliśmy sobie jakieś 2-3 tygodnie względnego luzu i z powrotem zabraliśmy się do pracy.
Efektem była kolejna maratońska życiówka. W Warszawie osiągnąłem wynik 2:55:45 h. Paradoksalnie udało mi się wtedy wywalczyć kolejną kwalifikację do Bostonu. Gdy piszę te słowa, w Bostonie pobiegnę w 2023 roku, ale gdy sprzedam nerki, rower z Komunii i pady do Pegasusa, to może pojadę tam i w 2024 roku.
To właśnie z racji tego, że w 2023 roku nie planuję żadnego szybkiego maratonu na wiosnę, nie widzę też celu, do którego miałbym się już teraz zacząć przygotowywać. Zmieniłem podejście do biegania i po tym co już osiągnąłem, mogę to śmiało przyznać – jestem spełnionym biegaczem. Przynajmniej, jeżeli chodzi o życiówki.
Zmieniłem priorytety i już nie zamierzam o nie walczyć.