Mało jest na świecie półmaratonów, które darzę tak sporym sentymentem, jak ten w Tychach. To właśnie w tyskiej połówce trzykrotnie wystartowałem z Magdą (2017, 2018 i 2019 r.). Dodam z dumą, że dwukrotnie udało mi się stanąć na podium w klasyfikacji „Biegacz z wózkiem biegowym”. Podkreślam, że z dumą, bo dla każdego amatora, podium to historia z pogranicza science-fiction. Przynajmniej ja to tak odbieram.
Magda wyrosła i z czasem już nie mieściła się w wózku. Stąd też w 2021, a także w 2022 r., samotnie pokonałem trasę. Tak też miało być i tym razem. Czy udało mi się zrealizować swój cel? Czy też nie? Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie. Zapraszam na relację z mojej szóstej połówki w Tychach.
Po pakiety startowe udaliśmy się rodzinnie w przeddzień biegu. Ponownie jak ostatnio, biuro zawodów znajdowało się w centrum handlowym Gemini Park Tychy.
Jedyny słuszny kierunek wskazywały nam naklejki, które znajdowały się na podłodze.
Po chwili dotarliśmy do biura.
Magda od razu dorwała marker, którym zaznaczyła swoją obecność na dużej płachcie. Później odebraliśmy dwa numery: dla mnie na półmaraton i dla Niej na bieg na 300 metrów.
Co znaleźliśmy w pakietach?
Niech zawartość zdradzą poniższe zdjęcia:
Wróciliśmy do samochodu, a później prosto do domu. Stres był coraz większy, gdyż za kilkanaście godzin miałem spróbować ponownie zbliżyć się do granicy 1:20 h. W zeszłym roku stanęło na wyniku 1:20:13, ale wtedy byłem w tzw. gazie. Wtedy to był start kontrolny przed Maratonem Warszawskim, w którym udało mi się osiągnąć wynik 2:55:45. Teraz moja forma była daleko w lesie.
Blisko rok temu wróciłem do swojego słynnego treningu, tj. 3 x 20 km w tygodniu. Czy to gotowa baza na wynik w okolicy 1:20 h? Śmiałem w to wątpić, ale jak nie spróbuję, to się nie dowiem.
Wybiła niedziela. W Tychach zameldowaliśmy się przed godziną 8:00. Jak zawsze wyszedłem z założenia, że lepiej być wcześniej i mieć dobre miejsce parkingowe, niż być później i go nie mieć. Dodatkowo, po godzinie 8:45 miały się rozpocząć biegi dla dzieci, tak więc pora przyjazdu do Tychów wydała się słuszna.
Tym razem biuro zawodów przeniesiono na teren Stadionu Miejskiego, gdzie na jednym z parkingów miały się rozpocząć zmagania. Kończyć miały się one na murawie pobliskiego Stadionu Lekkoatletycznego.
Z każdą kolejną minutą tłum się zwiększał. W niedługim czasie, wraz z żoną Eweliną odprowadziliśmy Magdę na stadion, gdzie miała rozegrać bieg dla dzieci.
Po 300 metrach było po wszystkim. Uśmiechnięta pochwaliła się nowym medalem w kolekcji.
Od razu po zakończeniu Jej zmagań, zabrałem się za przygotowanie do biegu. Szybko podbiegłem do samochodu. Schowałem żele do saszetki, wziąłem łyk wody i zamontowałem pas do mierzenia tętna. Byłem gotowy.
Jeszcze przed startem wypatrzyłem w tłumie Marcina Bieguna, który był pacemakerem na 1:30 h.
Z Marcinem biegłem w 2019 roku w Berlinie, a także w 2022 roku w Gdańsku i w Warszawie. Za każdym razem było równie elegancko. Fajnie, że ponownie udało nam się spotkać.
Zresztą spotkań było co nie miara. Gdziekolwiek się nie odwróciłem, to w gąszczu głów udało mi się wypatrzyć znajomą twarz. Jako, że w biegowej „branży” jestem już od ponad dekady, wiele osób znam z widzenia, bądź chociaż z imienia. Dobrze jest zamienić kilka słów przed biegiem.
Wśród osób była też para, która przyszła się przywitać. Pamiętam, że zrobiłem im zdjęcie w Chicago. A tutaj proszę – nieoczekiwane spotkanie w Tychach.
Szybka rozgrzewka i w niedługim czasie zameldowałem się w strefie startowej.
Ustawiłem się z jakieś dwa metry od elity biegu:
Przed sobą – w pierwszym rzędzie – dostrzegłem Macieja i Michała, z którym jeszcze jakiś czas temu rywalizowałem w klasyfikacji „Biegacz z wózkiem biegowym”. Oni w dalszym ciągu mogli się poszczycić możliwością biegu ze swoimi pociechami. Życzyłem im udanego biegu, po czym wróciłem do siebie.
Minęła 10:00, ale zamiast wystrzału, usłyszeliśmy, że musimy się jeszcze nieco uzbroić w cierpliwość. To już chyba niestety taka tradycja, że Tyski Półmaraton nie rozpoczyna się o założonej godzinie. Pamiętam, że w ciągu kilku ostatnich lat mieliśmy podobny problem. Człowiek rozgrzany i świeżo po toalecie, a zamiast biec, musi czekać.
Po kilkunastu minutach okazało się, że policja wydała zgodę na start.
Najpierw pomknęły wózki.
10…9…(…)…3…2…1… ruszyliśmy także i my.
Ustawiłem pacemakera w Garminie na czas 3:45 min/km licząc, że niewiele się pomylę, jeżeli mowa o tempie z całego biegu. Po wszystkim okazało się, że bieg w takim tempie po prostu nie mógł się udać.
Wkrótce po starcie skręciliśmy w prawo i się zaczęło.
Co chwilę zerkałem na pomiar tempa, tak aby nie przedobrzyć. Rok wcześniej pierwsze kilka kilometrów pokonałem w średnim tempie 3:37 min/km. Tym razem miało być nieco wolniej.
No i się udało, bo pierwsze 1000 metrów pokonałem w czasie 3:44 min. Gapienie się w Garmina się opłacało. Zakręt w lewo i trafiliśmy na pierwsze z wielu rond, które tego dnia mieliśmy pokonać.
To był moment, w którym zaczęły się tworzyć pierwsze – niewielkie grupki biegaczy. Minęliśmy oznaczenie drugiego kilometra, który pokonałem w czasie 3:35 min. Szybko zorientowałem się, że w grupie, w której obecnie się znajduje, będzie mi zdecydowanie za szybko. Postanowiłem zwolnić i dołączyć się do grupy, która do tej pory poruszała się za mną. Tutaj było mi o wiele lepiej.
Nie wiem czy to nie za wcześnie, aby zająć się warunkami atmosferycznymi, ale kto bogatemu zabroni?