Nie pamiętam czy byłem kiedyś bardziej zmęczony, niż w ciągu tych ostatnich dwóch tygodni kwietnia. Przeprowadzka, malowanie, prowadzenie zajęć komputerowych, a w międzyczasie treningi, antybiotyki, maraton i jakby tego było mało to -> ciąg dalszy przeprowadzki.
Przed Wami podsumowanie kwietnia.
Zapraszam!
1. Kilometraż.
Tak prezentuje się kalendarz. Względna cisza i równie względny spokój:
Dlaczego wstęp do tego tekstu jest tak łzawy? Ano dlatego, żeby wytłumaczyć dlaczego w kalendarzu znalazły się tylko 4 treningi.
Początek kwietnia niestety nie był udany. Pierwszego udało mi się pobiegać. Drugiego już niekoniecznie. Moje ciało postanowiło odmówić posłuszeństwa i zatęsknić za smakiem antybiotyków.
We wtorek ścięło mnie tak zupełnie na amen. Termometr zakończył pomiar na 39,5 stopniach Celsjusza. Wyglądałem jak statysta do 8 sezonu Walking Dead, a półmaraton w Dąbrowie Górniczej przecież za kilka dni.
Wizyta u lekarza i zestaw Happy Meal -> antybiotyk + osłona i mała cola. Bieg raczej mogłem sobie podarować. Nie wiem jak to się stało, ale po 3 dniach byłem zdrowy. W sobotę odebrałem pakiet, a w niedzielę udało mi się wystartować.
W kwietniu przebiegłem 109 km.
2. Starty.
Wziąłem udział w 2 biegach:
9 kwietnia wystartowałem w X Półmaratonie Dąbrowskim ArcelorMittal Poland. Osłabiony lekami dobiegłem w czasie 1:32:49. To i tak spory sukces biorąc pod uwagę mój stan sprzed kilku dni.
Podstawowym sprawdzianem miał być DOZ Maraton Łódź 2017, który odbył się 23 kwietnia. Tak jak wspomniałem we wstępie, w okresie przedstartowym treningów nie było zbyt wiele. Brakowało mi przede wszystkim długich wybiegań.
Mimo wszystko postanowiłem zaryzykować i spróbować pokonać metę po 3:19:xx biegu.
Nie wyszło. Z drugiej jednak strony mam nad czym pracować i do czego dążyć.
Maratońska życiówko! – jeszcze Cię dopadnę.
3. „P” jak Przeprowadzka.
To ona zdominowała ostatnie 3 tygodnie kwietnia. Ostatnio przeprowadzałem się… w grudniu ur., więc na całe szczęście nie wyszedłem z wprawy. Wiedziałem jak zapakować bagażnik Skody, aby się domknął, a także gdzie położyłem słynne niebieskie torby z IKEA, w których można przenieść dosłownie cały swój posag.
Najlepszy był poniedziałek. Tego dnia przewoziliśmy wielkie gabaryty. Nie ukrywam, że noszenie lodówki, kuchenki gazowej, sofy, krzeseł i setki innych rzeczy – to nie jest to, co zaleca się zrobić na drugi dzień po maratonie (w tym miejscu mała prywata: Adamie, Romanie i Tomaszu – wielkie dzięki za pomoc!).
Tego dnia wreszcie się przeprowadziłem. No może tak na 99%, bo w starym mieszkaniu został jeszcze pokaźny zbiór Secret Service’ów. Bez nich ani rusz! Sentyment zobowiązuje.
Do następnego!
[zdj. główne do tekstu – www.sportografia.pl/www.sportevolution.pl]