Pamiętam jak zbiegając z tego mostu oddaliłem się od tłumu i zacząłem przybijać piątki ludziom, którzy stali po jego prawej stronie, a z racji zakrętu w lewo – mało kto się nimi interesował. Wyciągnąłem dłoń i przyspieszyłem do tempa w okolicy 4:00 min/km. Dostało się nawet stojącym tam strażakom. Obróciłem się za siebie, spojrzałem na Adama i pomyślałem: „Mało mi! Chcę więcej!”.
Już dawno minęliśmy oznaczenie 30-ego km, a ja w ogóle tego nie czułem. Składały się na to dwie rzeczy: nieustająca euforia i żele. To był mój 15 maraton, a dopiero teraz zjadłem je aż trzy. Energii miałem aż nadto.
Pod koniec 36-ego km po prawe stronie pojawił się Central Park, do którego wkrótce wbiegliśmy.
Central Park do płaskich parków nie należy. Po kilku wzniesieniach pojawiły się na szczęście długie zbiegi. Po pokonaniu jednego z nich wybiegliśmy z parku i pojawiła się ostatnia prosta. To były okolice 41-ego km.
Przed placem Columbus Circle skręciliśmy w prawo. Po raz ostatni wbiegliśmy do Central Parku. Do mety było około 500 m.
Najbardziej prestiżowy maraton dobiegł końca.
Niestety.
Otrzymałem medal, folię termiczną i torbę z jedzeniem, w której znalazłem m.in. jabłko, baton energetyczny i izotonik. Niedługo później otrzymałem wyczekiwane ponczo. Nowy Jork ogarnęła fala biegaczy w niebieskich kapturach.
![]() |
![]() |
![]() |
Wróciliśmy do hostelu, by po chwili z powrotem ruszyć do centrum. Było co świętować! Długi spacer skończyliśmy w najlepszym z możliwych miejsc – na Times Square.
Wszyscy, którzy nas mijali, żywo komentowali nasz wyczyn. Podchodzili i gratulowali. Najlepsze było dopiero przed nami.