Kwiecień w telegraficznym skrócie? Ogromne emocje, ciary na plecach i łzy wzruszenia w oczach. Bieg w londyńskim maratonie to zdecydowanie numer jeden kwietnia 2019 r. A co wydarzyło się w pozostałe dni?
Zapraszam na podsumowanie.
1. Kilometraż.
Tak prezentuje się kalendarz z kwietnia:
Wygląda to tak, jakbym po pierwszych 3 treningach stwierdził, że wystarczy mi już tego biegania. Następnie 12 IV – rzutem na taśmę – poszedł na 3 treningi, aby nadrobić to, co stracone. By ostatecznie znowu wrócić do punktu wyjścia i nie biegać prawie wcale.
Prawda jest jednak zgoła inna.
14 kwietnia br. wziąłem udział w połówce w Dąbrowie Górniczej. Dwa tygodnie później miałem pobiec w Londynie. Wtedy, kiedy pogoda była z gatunku – „Zostań w domu bo zimno, a szkoda, żebyś miał dostać wilka” – po prostu nie biegałem. W zamian za to dmuchałem i chuchałem na zimne.
W związku z moimi dwoma startami, kwiecień – pod względem liczby kilometrów – wypadł równie blado, co luty.
Cóż… życie.
2. Starty.
Po niemrawym marcu, wreszcie coś się zaczęło dziać w tym temacie:
a) XII Półmaraton Dąbrowski ArcelorMittal Poland – 14.04.2019 r.
Znana trasa i fucha pacemakera na 1:45 h – to przepis na spędzenie idealnego przedpołudnia. Jeżeli wszystko się ułoży, to w przyszłym roku z chęcią to powtórzę.
Bycie zającem to spora odpowiedzialność, ale także ogromna satysfakcja. Według mnie to doskonała alternatywa dla startów, w których nowa życiówka nie jest najważniejsza.
b) Virgin Money London Marathon 2019 – 28.04.2019 r.
Dwa dni po swoich 35 urodzinach, udało mi się zdobyć swojego 5 Majora. Na drodze do ukończenia wielkiej szóstki World Marathon Majors stoi mi więc „tylko” Boston :/
Mam nadzieję, że wydarzy się on szybciej, niż w planowanym 2068 roku.
3. Wróciłem do słodyczy 🙁
Po 5 tygodniach absencji od słodyczy, a także wszelakich produktów z olejem palmowym w składzie, w moim kadrze pojawiło się coś takiego:
No i się stało… uległem.
Po otwarciu folii przystąpiłem do szybkiej konsumpcji. Najpierw w ruch poszły te żółte, a następnie niebieskie, zielone i brązowe. Wróciłem do stanu z przed mocnego postanowienia poprawy. Obecnie jestem więc na etapie – czekoladę nie dzielę na kostki, a na tyle, na ile mi się urwie.
A urywa mi się częściej, niż rzadziej :/
Na pewno nie mogę mieć niczego słodkiego w domu, bo w momencie słabości wyjadam nawet rzeczy, które schowała przede mną żona Ewelina (Ewelino – żono moja! Ekskuze mła!).
Czas zabrać się za ćwiczenia.
Kaloryferze/sześciopaku – idę po Ciebie!
…. Odcinek 10293 😀
4. Las!
O lesie pisałem Wam m.in. w tekście, który popełniłem 5 lat temu (link). Wtedy w życiu bym się nie spodziewał tego, ile fajnych chwil w nim spędzę.
Dla każdego mieszczucha las to niesamowita odskocznia od betonu, azbestu i jazgotu. W powietrzu czuć wreszcie jakiś zapach. Cisza przerywana jest odgłosem szumiących liści. Po prostu bajka!
Najlepiej jest jednak, gdy przeżywam to z Magdą. Szukamy dzięcioła i dziupli od myszek. Narkotyzujemy się mchem, bądź szukamy idealnej szyszki.
Takie chwile są ważniejsze, niż cały piniondz tego świata.
No może poza pińset plus.
Do miłego!
Marek B.