W Poznaniu po raz pierwszy wystartowałem w 2016 roku [relacja]. To był dla mnie szczególny bieg. Po 5 próbach, wreszcie udało mi się tam złamać 3:30 h. Radość i euforia trwały przez kilka dobrych dni. Pamiętam, że byłem pod sporym wrażeniem zarówno samej organizacji, ale także dopingu kibiców, który niósł się przez wiele kilometrów. Przekraczając metę postanowiłem, że muszę tam jeszcze kiedyś wrócić. No i nie wyobrażałem sobie lepszego pretekstu, niż pojawić się tam w trakcie 20-stej edycji maratonu, która jednocześnie miała być moim 20-stym maratonem w życiu.
Do Poznania pojechaliśmy w rodzinnym składzie: autor niniejszego tekstu, córka Magdalena i żona Ewelina. Zaraz po rozpakowaniu rzeczy udaliśmy się na EXPO, które – podobnie jak w latach ubiegłych – mieściło się w jednej z hal Międzynarodowych Targów Poznańskich.
Po minięciu kilkudziesięciu wystawców dotarliśmy do biura zawodów, w którym odebrałem pakiet startowy.
Oprócz zwrotnego chipa, znalazłem w nim koszulkę, okolicznościowy buff, płócienną torbę, napój energetyczny, ale także tabliczkę gorzkiej czekolady i bezalkoholowe piwo Miłosław:
Największe wrażenie wywarła na mnie koszulka. Grafik odwalił kawał świetnej roboty. Wzór idealnie pasował do – jubileuszowej edycji biegu. Zresztą, medal, który kilkadziesiąt godzin później zawisł na mojej szyi, był równie piękny. Wiadomo, że dla koszulek i medali nie biega się maratonów, ale zawsze miło, gdy na mecie odbierze się coś ładnego, niż kawałek blachy wykutej na tzw. odwal się.
W trakcie buszowania po EXPO Magda zażyczyła sobie jeszcze, aby poczekać na pokaz akrobatyczny. Nie pozostało nam nic innego, jak spełnić jej prośbę. Byłem ciekawy czy w podobny sposób – jak młodzi akrobaci – będę wkrótce pokonywać metę. Czy będzie to mocny skok do przodu? Czy raczej niemrawy przewrót w tył?
No właśnie. Do Poznania jechałem ze sporymi pokładami stresu i misją związaną ze złamaniem kolejnej granicy. Tym razem chciałem dobiec w czasie poniżej 3:10 h.
W trakcie ORLEN Warsaw Marathon 2018, przy ponad 30 stopniach Celsjusza, udało mi się wywalczyć obecną życiówkę [relacja]. Od tego momentu szczyciłem się tym, że dystans maratoński jestem w stanie pokonać w czasie 3:23:48. Naturalnym pytaniem było więc to, czy po kolejnym roku treningów i przy o wiele lepszych warunkach atmosferycznych, uda mi się ją poprawić?
Na początku myślałem o tym, aby złamać 3:15 h. Zmieniłem zdanie po tym, gdy na 2 tygodnie przed maratonem w Poznaniu – w ramach kontrolnego startu – udało mi się poprawić życiówkę w półmaratonie [XIV Silesia Półmaraton – relacja]. Metę pokonałem tam w czasie 1:28:31. Postanowiłem, że nowym celem będzie więc wynik poniżej 3 godzin i 10 minut. Aby tego dokonać, średnie tempo z całego maratonu musiało wynieść ok. 4:30 min/km. Wydawało mi się, że jest to do zrobienia. Tym bardziej, że przez ostatnie kilka miesięcy mocniej się za siebie wziąłem. Zacząłem ćwiczyć i jadłem mniej słodyczy, co osobiście było dla mnie niesamowitym wyzwaniem.
Cichaczem zrobiłem jeszcze zdjęcie mety, po czym udaliśmy się w stronę Starego Rynku.
Poznań z każdym przyjazdem podoba mi się coraz bardziej. Żal było siedzieć w hotelu, gdy wokoło tyle się dzieje. Tym bardziej, że pogoda dopisywała. Jak na październik, po raz kolejny było nienaturalnie ciepło.
Po wizycie na rynku, na tapetę poszły okoliczne parki i place zabaw. Wyjazd z 3-latką rządzi się swoimi prawami.
Wieczorem wszystko ładnie rozłożyłem na panelach. Ustawiłem alarm na godz. 6:00 i byłem gotowy, na to co miało w niedługim czasie nastąpić. Zamierzałem dać z siebie wszystko. Wiedziałem, że szyki może mi popsuć pogoda. W niedzielę, w słońcu miało być nawet około 20 stopni Celsjusza. Jak dla mnie to zdecydowanie za dużo. Optymalna temperatura to jakieś 7-8 stopni. Wtedy można zdziałać cuda.
Bułka z dżemem, herbata i byłem gotowy do drogi.
Po wejściu na teren targów, dotarłem do hali, w której w piątek odbierałem pakiet startowy. Przy jednym ze stolików rozpocząłem właściwe przygotowywania do biegu. W międzyczasie poznałem Tomasza, do którego podszedłem widząc, że ma na sobie koszulkę z tegorocznej edycji maratonu w Chicago. Chwilę porozmawialiśmy o Majorach, po czym życzyliśmy sobie udanego biegu.
Świat jest jednak mały. Po oddaniu rzeczy do depozytu udało mi się także spotkać z Łukaszem, z którym ostro finiszowałem w trakcie wspomnianego wcześniej XIV Silesia Półmaratonu. Po krótkiej rozmowie wyszliśmy z hali i trafiliśmy wprost do naszej strefy z literą „B”.
Czas do startu zbliżał się nieubłaganie. Spojrzałem na Garmina, a także na opaski z międzyczasami. Zgodnie z precyzyjną rozpiską poszczególnych kilometrów, metę miałem przebyć po 3 godzinach, 9 minutach i 53 sekundach.
Wkrótce rozpoczęło się odliczanie, które zostało zwieńczone strzałem startera.
Ruszyliśmy!