Jak długo żyję, a robię to nieustannie od 14 357 dni, jeszcze nigdy nie miałem takich zaległości, że za jednym zamachem musiałem podsumowywać aż 3 biegowe miesiące. Hańba mi!
I to tak serio na poważnie.
Kończąc chałkę z dżemem już tłumaczę jak do tego doszło.
Zapraszam na skrót najważniejszych wydarzeń ostatnich 92 dni.
1. Kilometraż.
Tak wyglądają poszczególne kalendarze (po kliknięciu są zdecydowanie bardziej czytelne):
a) ten majowy:
b) także czerwcowy:
c) i lipcowy nawet:
Nie będę po raz kolejny pisał, że staram się biegać 3 razy w tygodniu, bo to już jest nudne jak flaki z olejem. Dodam tylko, że jak na dłoni widać, kiedy miałem urlop i jak niczym nie skrępowany, biegałem wtedy – kiedy chciałem. Myk i z 174 km, które przebyłem w czerwcu, zrobiło się nagle o 90 km więcej.
Skończyły się serie startów, to i kilometrów jest o wiele więcej.
W to mi gra!
2. „R” jak remont.
Najważniejszą czynnością, która spędzała mi sen z powiek i z innych części ciała, był remont, który rozpocząłem na początku czerwca. Po kilku latach oczekiwania wreszcie zabraliśmy się za urządzanie mieszkania, które ma nam posłużyć przynajmniej tyle, ile będziemy spłacać kredyt (czyt. tyle, że ho ho!).
Gdy otrzymujesz mieszkanie w stanie deweloperskim nagle musisz być specem od paneli, podkładów, listew przypodłogowych, baterii, farb, drzwi, rozet, oświetlenia, kafli i… mógłbym tak jeszcze wymieniać przez dekadę. No i fajnie było np. kupić muszlę klozetową, która bardziej spuszcza wodę, niż ją rozchlapuje po całej łazience.
Sklepy, w których spędzałem każdą wolną chwilę, utrwaliłem w jednym z wpisów na FB:
Dzięki systematycznym wizytom, nawiązałem taką szczególną, intymną nić porozumienia z ochroniarzami. Już z daleka do mnie ochoczo machali. A ja im.
Wybór rzeczy to jedno, a ich dostępność to niestety druga, bardziej brutalna sprawa. Okazuje się np. że drzwi, które wybrałem są fajne, tylko będę na nie czekał tak długo, że moja ekipa remontowa już dawno będzie na tzw. innej robocie. Trzeba było więc w te pędy poszukać nowych i równie fajnych, ale co najbardziej istotne – z dostępnością do 24 h.
Sny miałem z pogranicza działów wykończeniówki i elektryki. Gdy tylko wracałem do mieszkania, to jedyne o czym marzyłem, to przykryć się tak, aby beboki nie dotarły do stóp i słodko zasnąć.
Udawało mi się w miarę regularnie biegać, ale odbywało się to kosztem pisania i to relacji i tekstów, które cały czas mam w głowie, ale jeszcze nie miałem czasu, aby je przelać na klawiaturę. Cóż… życie.
Są rzeczy ważne i ważniejsze.
Bieganie jest przecież do niego jeno tylko dodatkiem.
3. Zawody.
Przez ostatnie 3 miesiące wziąłem udział w dwóch zawodach:
W zeszłym roku wystartowałem w tym biegu po raz pierwszy. Było na tyle fajnie, że zdecydowałem się to powtórzyć i w tym roku. Prawdę napisawszy wtedy wygrałem głośnik z JBL i teraz się łudziłem, że trafię chociaż na słuchawki.
No i organizacja była równie elegancka. Z tego właśnie względu już na stałe wpisałem ten bieg do swojego biegowego kajetu. Jeżeli jeszcze nie wzięliście w nim udziału, to mocno go Wam polecam.
b) VII Maraton 7 Jezior – 17 czerwca
Kilka tygodni później wystartowałem w Maratonie 7 Jezior, który z racji dystansu (powyżej 43 km), jest takim delikatnym ultra.
Niestety to nie był bieg, w trakcie którego nieustannie czułem endorfiny. Wybornie to mi się biegło na ostatnich 2 metrach, gdy wiedziałem, że zaraz ugaszę pragnienie.
Było obleśnie duszno i gorąco. Walczyłem jak dzik na tych ostatnich (aż) 16 kilometrach i ostatecznie udało mi się wywieźć z Rogoźnika 6 miejsce w klasyfikacji OPEN i 3 w klasyfikacji M30.
Pudło zawsze cieszy.
I to szczególnie wymęczone w tak trudnych warunkach.
4. Kontuzjo – dawno Cię nie było kochaniutka!
„Dawno nic mnie nie bolało!” – pomyślał Marek, po czym włączył na YouTube takie oto cuś:
Gdzieś w 12-tej minucie przyjemne ciepło rozlało mu się po krzyżu i przez następny tydzień miał trudności w zawiązywaniu obuwia na rzepy.
Starość to jednak nie radość. Wydawało mi się, że jestem na tyle rozbiegany, że takie ćwiczenia HIIT to dla mnie bułka z pasztetem szczecińskim. A tutaj takie rozczarowanie. Kilka skłonów i ponownie zdałem sobie sprawę ze swojej śmiertelności i upływającego czasu.
I jak tak ma wygląda starość, to Juice & Toya idźcie sobie precz i już nie wracajcie.
Ok?!?
5. Urlop.
Jeżeli tylko chcecie, to możecie być ze mnie fest dumni. Gdy ostatnio byłem na urlopie w Chorwacji, to jak ćwok jakiś, codziennie rano chodziłem na 10-15 km z przewyższeniami większymi, niż jakbyście poprowadzili drogę z Morskiego Oka na K2. I to przez Krupówki.
Dlaczego wyzywam się od ćwoków? Ano dlatego, że nabawiłem się wtedy kontuzji, której śmiało mógłbym uniknąć. Przeciążyłem sobie kolano i z miną na kwintę wróciłem do Polski.
Jak było teraz?
Górki były równie górzyste, ale… na trening chodziłem co drugi dzień. To spowodowało, że niczego sobie nie przeciążyłem i do kraju wróciłem zdrów jak rybak.
2 lata temu byliśmy na wyspie Krk, a teraz zupełnie nieopodal, bo we wsi Jadranovo, którą z całego serca polecam. Cicho tam, blisko do większych i urokliwych miast, no i w samej wiosce jest bardzo fajna plaża. Łatwo też dojechać z Polski. Z okolic Katowic dotarliśmy na miejsce po niespełna 9,5 h jazdy z dwoma przerwami: na toaletę i na kanapkę z jajkiem i pomidorem.
Czy za rok ponownie odwiedzimy Chorwację?
Czas pokaże. No i… kurs Euro też to zrobi.
6. Wreszcie ktoś mnie odebrał ♥
Na Allegro – w ramach wsparcia dla WOŚP – wystawiam się regularnie od jakichś 4 lat. Wiele zanieczyszczonej wody w Odrze upłynęło, zanim jeden ze zwycięzców licytacji stwierdził: „A niech mnie tam! Pojadę i pobiegnę z tym Markiem. Odbiorę go jako nagrodę. Pobiegnę z nim przez dwie godziny i może synek już tak nie będzie marudził”.
Tym kimś – kto mnie wylicytował i chciał spędzić czas – był Jarek. Spotkałem się z nim 6 maja:
Nie mnie to oceniać, ale ponoć nie było aż tak tragicznie 😉
Tym optymistycznym akcentem kończę powyższe podsumowanie i zabieram się powoli za… podsumowanie sierpnia.
Cziuuus!
Jeden komentarz
Wspaniały blog, dobrze mi się go czyta. Pozdrawiam!