Przed Wami moje drugie biegowe podsumowanie, które zamieszczam w tym roku. Tym razem rozkładam na czynniki pierwsze miesiące pt.: kwiecień, maj i czerwiec. Czynię to w sposób klarowny i zupełnie za darmo.
Zapraszam!
1. Kilometraż.
Tak wyglądają poszczególne kalendarze (po kliknięciu są zdecydowanie bardziej czytelne):
a) kwietniowy:
b) majowy:
c) a także czerwcowy:
Dziwne to były miesiące. W jednym pokonałem 140 km, by w kolejnym nabiegać ich aż 230 km. O przyczynach tego stanu rzeczy, napiszę jeszcze w dalszej części programu, więc proszę nie regulować odbiorników.
Poniżej znajdziecie kilometraż wszystkich miesięcy 2024 roku:
Mam nadzieję, że po niemrawym kwietniu i maju, od czerwca wreszcie wyszedłem na prostą i od tej pory wszystko będzie ok.
Bo będzie, co nie? :/
2. Zawody.
W drugim kwartale 2024 roku wziąłem udział w trzech zawodach:
a) 16. Półmaraton Dąbrowski ArceloMittal Poland – 06.04.2024 r.
To był mój 3 start w półmaratonie w Dąbrowie Górniczej. Po zjawiskowo (jak dla mnie) szybkiej połówce w Żywcu, w Dąbrowie Górniczej chciałem się jeszcze bardziej zbliżyć do wyniku 1:20 h.
b) 128th Boston Marathon – 15.04.2024 r.
Nigdy, przenigdy nie posądzałem się o to, że kiedykolwiek wystartuję w Bostonie. To, że wystartuję tam dwukrotnie i to rok w rok jest już w ogóle historią z gatunku science-fiction. No, ale stało się. W kwietniu dostąpiłem ponownego zaszczytu, aby wziąć udział w najbardziej prestiżowym maratonie na świecie.
To była zabawa przed duże Z, W i B. Choć wiedziałem czego mogę się spodziewać po tym biegu, to atmosfera na trasie przerosła moje oczekiwania. Dodam, że po raz kolejny.
To był bez wątpienia najlepszy bieg w moim życiu. Domyślam się, że start o takiej dawce endorfin już się raczej nie powtórzy. Tym bardziej więc czuję się ogromną radość i spełnienie, że mogłem się tam pojawić.
Naprawdę.
c) IX Półmaraton Dorotki z plusem – 15.06.2024 r.
Po połówce w Dąbrowie Górniczej i maratonie w Bostonie, przyszedł czas na IX Półmaraton Dorotki z plusem. Bieg, który po raz kolejny mną pozamiatał. I to tak doszczętnie.
Cóż mogę napisać – było gorąco jak diabli! A ja – borok bez przygotowania – mocno odczułem trudy tego biegu. Najważniejsze, że w zdrowiu dotarłem do mety i jako rasowy masochista, raczej zapiszę się na przyszłoroczną edycję.
Może będzie chociaż o pół stopnia chłodniej.
3. „K” jak kontuzja.
Zacząłem biegać w marcu 2012 roku i od tego czasu miałem wiele kontuzji. Bolały mnie kolana, zęby i raz oko. Miałem problem z ITBS, Shin Splints, a także z rozcięgnem podeszwowym. W międzyczasie okazało się, że mam piętę Haglunda. Normalnie im dłużej biegam, tym bardziej jestem wyeksploatowany i strach się bać co będzie później.
Problem z Achillesem? Panie! Życiu go nie miałem!
Ani on nie miał mnie.
Okazało się, że na długiej liście miejsc, które mnie bolały, pojawił się właśnie on:
Po powrocie z Bostonu poszedłem sobie na trening. Coś mnie tam nawet bolało koło lewego Achillesa, ale wiecie jak to jest. Zrzuciłem to na ogólne zmęczenie materiału wymieszane z jet-lagiem. Przecież do wesela się za goi, co nie?
No właśnie… niezbyt.
Ból nie ustępował i z każdym treningiem było coraz gorzej. Myjąc się odkryłem, że na lewym Achillesie pojawiło się zgrubienie. Gula taka. W książce telefonicznej znalazłem numer do BlueBall i od razu go wykręciłem.
Wkrótce pojawiłem się u samego szefa Krzysztofa. Po zrobieniu USG oznajmił mi, że dostrzega zmiany na Achillesie. Pojawiła się tam płyn, a sama tkanka nie była w najlepszym stanie. Nie ukrywam, że nie brzmiało to zbyt optymistycznie.
Rozpocząłem rehabilitację. Przez 2 tygodnie meldowałem się w BlueBall, w którym wykonywano mi zabiegi INDYBĄ. Jednocześnie zmniejszyłem kilometraż i liczbę treningów w tygodniu. To właśnie dlatego w maju pokonałem zaledwie 140 km.
Bałem się, że będę się musiał długo bujać z ww. kontuzją. Obawiałem się nawet tego, że na jakiś czas będę musiał przestać biegać. No i ta myśl była najgorsza.
Na całe szczęście okazało się, że kontuzja zaczęła powoli odpuszczać. Zgrubienie na Achillesie z każdym dniem było coraz mniejsze, by po kilku tygodniu zniknąć prawie zupełnie.
Obecnie z powrotem wróciłem do 20 km x 3 w tygodniu i czuję się znakomicie. Nic mnie nie boli i znowu czuję, że żyję. Zobaczymy jak długo to potrwa.
4. A miałem być pacemakerem…
Wbrew pozorom się nie żalę, a chcę Wam jedynie przybliżyć pewną historię. Taką, w której na metę Silesia Marathon miałem wbiec jako pacemaker na czas 1:30 h w trakcie biegu na dystansie, ale zamiast tego, na FB musiałem popełnić poniższy wpis (polecam kliknąć w „Zobacz więcej”):
Nie zamierzam przytaczać słów Bohdana Witwickiego – dyrektora Silesia Marathonu, który w prywatnej korespondencji starał mi się wytłumaczyć dlaczego ww. opłata jest pobierana. Napiszę tylko tyle, że jego tłumaczenie było z gatunku tych bardziej żałosnych, niż mniej.
Ponoć chytry traci dwa razy.
Ciekawe czy tak będzie i w tym przypadku.
Ogromna szkoda, bo nigdy bym się nie spodziewał, że organizator kilku biegów w roku będzie miał kłopot z załatwieniem 12 pakietów dla swoich pacemakerów.
No, ale się nie znam, a tylko jątrzę.
Shame on me!
5. To już 40 lat.
26 kwietnia – jak zupełnie co roku – obchodziłem swoje urodziny. Tym razem w koszulę mogłem sobie wpiąć kotylion z numerem:
Nie wiem czy czterdziestka to już, albo jeszcze nie przelewki. Wiem natomiast, że im człowiek starszy, tym bardziej musi się starać, aby nie zdziadzieć. A im człowiek starszy, tym więcej energii go to kosztuje. Organizm już się tak szybko nie regeneruje. Wszystko boli jakby dwa razy mocniej i dłużej.
W maju – na jednym z treningów w Parku Śląskim – spotkałem Arkadiusza Mysiaka. Rozmawialiśmy o większych, bądź mniejszych pierdołach. W pewnym momencie Arek powiedział mi, że jakiś czas temu ktoś go spytał: „Po co biega? Dlaczego to robi?”.
Chwilę się zastanowiłem i odpowiedziałem, że w moim przypadku biegam po to, aby… przygotować się na starość. Po prostu.
Ta nadchodzi przecież z każdą kolejną sekundą i trzeba zrobić wszystkim, aby tych sekund było jak najwięcej.
Tym optymistycznym akcentem dziękuję za uwagę i zbieram się na trening.
Póki nic mnie nie boli ♥