Wakacje za nami. Przyszedł czas na cały wachlarz codziennych rytuałów. Lipiec i sierpień obfitował w kilka zwrotów akcji. Zwijam parawan i chowam młotek do jego przybijania. Przed Wami skrót najważniejszych wydarzeń.
1. Kilometraż.
Trochę biednie wygląda ten czerwiec przy lipcu, w którym zrobiłem 207 km. Bardzo dawno nie przekroczyłem magicznej granicy 200 000 m. Kiedyś wydawało mi się, że co to dla mnie. Z czasem okazało się, że zupełnie nie jest mi to potrzebne do szczęścia. Bo to czy jednego miesiąca zrobię 156, drugiego 200, a trzeciego 54 km ma jakieś znaczenie? No nie ma.
W sierpniu udało mi się przebiec 151 km. Kilkadziesiąt z nich pokonałem po piasku.
2. „B” jak Baywatch.
No właśnie. Na pierwszy trening w życiu poszedłem 20 marca 2012 r. Pamiętam dokładnie – to był wtorek. Lata mijały, a pod stopami miałem w większości asfalt i trochę runa leśnego. Piasek nigdy nie pojawił się w moim repertuarze. Aż do sierpnia 2016 r.
Warto było zrywać się o godz. 5:00, aby zdążyć na wschód słońca. Trening brzegiem morza okazał się być zupełnie abstrakcyjnym doznaniem. Szum morza i te widoki, którymi będę się mógł delektować gdy za oknem przywali śniegiem. Więcej o bieganiu nad morzem napiszę w osobnym wpisie. Zasługuje na to.
3. Starty.
Imprezy biegowe były aż dwie. Obie odbyły się w sierpniu.
6 IX wziąłem udział w II Rudzkim Półmaratonie Industrialnym, w którym udało mi się wywalczyć nową życiówkę. Rok temu musiałem się chować w krzakach. W trakcie tego było równie intensywnie, ale na szczęście intensywność dotyczyła zupełnie innego aspektu. Metę przekroczyłem z czasem 1:28:49. Dawno nie byłem tak zadowolony po biegu! Nie wiem ile jestem jeszcze w stanie urwać tych sekund. Wiem natomiast, że powoli i konsekwentnie zbliżam się do granicy moich półmaratońskich możliwości.
Pierwszy bieg po plaży i od razu mi medal dali. To się nazywa mieć wtyki! 20 sierpnia wziąłem udział w Nadmorskim Biegu na 5. w Grzybowie. Na metę wbiegłem jako 7 zawodnik. Bardzo fajna impreza. Polecam!
4. Treningi.
Od lipca w moim planie treningowym pojawiło się kilka nowości. Pierwsza z nich to 20-sekundówki. Raz w tygodniu robię najpierw ok. 6-7 km w tempie ok. 4:45-50 min/km. Później robię 10 x 20 sekund w szybkim tempie na 20 sekundowej przerwie. Znalazłem sobie długą prostą, którą mocno eksploatuje.
Druga nowość to bieg w IV zakresie przez około 5 km. Wymyśliłem sobie coś takiego: ok. 3 km bieg w tempie 5 min/km. Chwila odpoczynku i 5 km w tempie nieco poniżej 20 min. Następnie ponownie dochodzę do siebie i wracam do domu przez ok. 7 km w tempie 5 min/km.
Trenując w ten sposób w lipcu, w sierpniu udało mi się poprawić życiówkę w półmaratonie. Istnieje więc prawdopodobieństwo, że to co robię ma jakiś sens.
A jak tam Wasz bieganie w okresie wakacyjnym?
Plaża? Las? A może jakiś lodowiec?
2 komentarze
Jak to ze mną i Tomkiem było to czytałeś 🙂 Bieganie na południu po południu, na północy, po północy. Sam nie wiem które ciekawsze.
A polskie morze kocham, bo tam zaczynałem biegać. Coś magicznego i hipnotyzującego było w człapaniu boso kolejnych kilometrów tuż przy linii morza, przy zachodzie słońca. Pomijając tylko zainteresowanie beztrosko spuszczanych psów 🙂
„Pikuś, Pikuś, zostaw pana, choć tu do nogi, no choć cholero, no chooooodź, nie gryź, puść, puść, ale panie co pan, mojego psa chlapać? Sam się pan ochlap…”
Nadal wracam do tych widoków. Puste molo w Kołobrzegu o 6:00 miało niesamowity klimat. Dźwięk morza, mew i… przedwczorajszych turystów z zachodniej granicy 😉