Nie da się ukryć, że mijający rok – pod względem biegowym – był najlepszym biegowym okresem w całym moim życiu. Przekroczyłem tak wiele granic i przeżyłem tak wiele emocji, że mam spory kłopot z tym, aby je wszystkie ubrać w słowa i pięknie Wam je tutaj przedstawić.
Już teraz mogę jednak śmiało stwierdzić: „Jestem biegaczem spełnionym”. No… może brakuje jedynie przysłowiowej kropki nad „i” w postaci ostatniego Majora i medalu, o którym marzy pół Polski i 1/4 Słowacji:
Jeżeli nic nie stanie na przeszkodzie, to i ten cel wkrótce zostanie zrealizowany. 17 kwietnia 2023 r. wezmę udział w wymarzonym Bostonie. Na jego mecie powinienem otrzymać jedną sztukę ww. medalu.
Nie ważne.
Czas podsumować to, co wydarzyło się przez 365 dni 2022 roku.
Zapraszam!
1. Kilometraż.
Zacznijmy od najważniejszej statystki każdego, mijającego roku – kilometrażu. Na pytanie: „Marku – a ile to kilosów natrzaskałeś? Hmm?” odpowiem w krótkich, żołnierskich słowach: 2485 km.
Tak się oto prezentuje na przestrzeni moich wszystkich biegowych lat:
Jednym z efektów nawiązania współpracy z Dawidem Malina było m.in. widoczne zmniejszenie liczby pokonanych kilometrów. W porównaniu do 2020 i 2021 roku, 2022 rok wygląda nieco gorzej. Nie ma jednak tego złego, bo zamiast klepać kolejne kilometry, wreszcie skupiłem się nad ich jakością. Okazało się, że nie trzeba biegać dużo, aby biegać szybciej i skutecznie realizować swoje cele.
Łącznie – od początku biegania – przebiegłem dystans 21 708 km.
Jako, że obwód Ziemi wynosi 40 075 km, do pokonania dystansu, który byłby mu równy, pozostało mi „tylko” 18 367 km. Za jakieś 7 lat powinienem się z tym wyrobić.
Tak wyglądało moje bieganie na przestrzeni ostatnich 12 miesięcy:
Jeżeli chodzi o sam trening, to w dalszym ciągu biegałem jedynie 3 razy w tygodniu.
W tej kwestii nic nie uległo zmianie.
2. Zawody:
Wziąłem udział w 13 zawodach. Były wśród nich:
– 3 maratony: Gdańsk, Warszawa, Chicago
– 5 półmaratonów: Kraków, Wiedeń, Katowice, Tychy, Walencja
– 1 bieg na 5 km: Dąbrowa Górnicza
– 4 biegi na innych dystansach: Siemianowice Śląskie (ok. 9 km), Siemianowice Śląskie (ok. 10 km), Katowice (4,2 km), Katowice (ok. 5 km)
Fajnie, że wreszcie udało mi się wrócić do Chicago. Pakiet miałem zagwarantowany już w 2020 roku, ale z uwagi na Covid i obostrzenia związane m.in. z banem na loty do USA, do Stanów mogłem polecieć dopiero 2 lata później. Warto było czekać, bo na trasie było bardziej niż zjawiskowo.
Oprócz USA pojawiłem się także w Walencji. To była moja pierwsza wizyta z Hiszpanii i już teraz wiem, że nie ostatnia. Trasa płaska jak deska, ale warunki pogodowe były dalekie od idealnych.
Bardzo miło wspominam wyjazd do Wiednia. Miasto zrobiło na mnie spore wrażenie.
Z nowości był także pamiętny maraton w Gdańsku. Pozostałe starty to były raczej powtórki. Np. do takiej Warszawy wróciłem dokładnie po 10 latach.
3. Życiówki!
W podsumowaniu 2021 roku – punkt dotyczący życiówek – rozpocząłem od słów: „Proszę Państwa – cóż to był za rok!”. Wiecie co? 2022 rok przebił go nie tyle na wylot, co również na wskroś. Osiągnąłem tak wiele, że jako biegowy amator mogę już chyba zawiesić biegowe buty na kołku i znowu być gruby. Gdyby nie to, że jestem psychofanem słodyczy, zapewne bym tak zrobił. Muszę jednak spalić wszystko to, co przyjmuję, gdy nikt nie podgląda.
Ciężki to żywot jest :/
a) 5 km -> 17:50 [relacja]
To był progres! Życiówkę z 2021 roku poprawiłem o całą jedną sekundę 😉 Niby nic, a jednak. Szczególnie w momencie, w którym tętno dobija do maksymalnego, w ustach czuć posmak przepalonych płuc, a powieki romantycznie opadają znacznie zawężając pole widzenia.
Było tak jak zawsze – krótko i niezwykle boleśnie.
Mimo wszystko postaram się to powtórzyć w 2023 roku. Atestowanych piątek jest niestety jak na lekarstwo. Jedną mam pod nosem, więc głupio byłoby z tego nie skorzystać.
b) 10 km -> 36:31 (czas nieoficjalny)
Przyznaję się bez bicia, że powyższa życiówka jest życiówką nieoficjalną. Do CV jej sobie raczej nie wpiszę. Na nagrobku także jej nie wyryję. Najważniejsze jest to, że udowodniłem sobie, iż jestem w stanie biegać dychę poniżej 37 minut. Kiedyś złamanie 40 minut graniczyło z cudem. Wynik poniżej 39 minut był abstrakcją, a taki poniżej 38 minut z pogranicza science-fiction.
No, a taki poniżej 37 min?
Mogę go podsumować poniższym plikiem o rozszerzeniu *.gif:
Dlaczego ww. życiówka ma charakter nieoficjalny? Ano dlatego, że została zdobyta w trakcie X Tyskiego Półmaratonu. Już tłumaczę w czym rzecz.
Łudziłem się, że na 10-tym kilometrze pojawi się mata z pomiarem czasu. Zgodnie z regulaminem właśnie tam miałem ją spotkać. W rzeczywistości było inaczej. Mata pojawiła się na wysokości 9,70 km trasy. Biorąc pod uwagę moje tempo, ślad GPS i te dodatkowe 300 metrów, obliczyłem, że tego dnia 10 km pokonałem w czasie 36:31. Równie dobrze mogłoby to być 36:30 min albo 36:32 min. Najważniejsze, że znacznie poniżej 37 minut.
Szkoda, że w ciągu roku nie udało mi się wystartować w biegu na 10 km. Z wielką chęcią sprawdziłbym na co mnie stać.
c) 21,095 km – 1:19:31 [relacja]
Do tej pory nie wiem jak to zrobiłem. To znaczy wiem. Na początku był strzał startera. Później był bardzo szybki bieg wypełniony (w większości) samotną walką, a następnie meta. Wystarczyło zrobić tyle i aż tyle. W trakcie Półmaratonu Marzanny w Krakowie, który był biegiem kontrolnym przed maratonem w Gdańsku, dokonałem czegoś, co wydawało się być poza jakimkolwiek zasięgiem. Bo żeby złamać 1:20 h na dystansie półmaratonu? To się nie godzi!
A jednak!
Choć na metę wbiegłem z czasem powyżej 1:20 h okazało się, że w jednym miejscu trasa była źle oznaczona. Po znalezieniu błędu postarano się go naprawić. Każdemu z osobna wyliczono czas, który według organizatora, jest obarczony błędem do 2 sekund. Dla mnie te 2 sekundy niczego nie zmieniły.
Kilkanaście godzin po minięciu mety dowiedziałem się, że mój wynik wyniósł 1 godzinę, 19 minut i 33 sekundy.
Życie naprawdę potrafi czasami nieźle zaskoczyć.
d) 42,195 km – 2:55:45 [relacja]
Są rzeczy, które się filozofom nie śniły. Moja aktualna życiówka na dystansie maratonu jest chyba jedną z nich. W kwietniu, w trakcie maratonu w Gdańsku, złamałem 3 h. W Warszawie chciałem ten wynik jeszcze nieco poprawić. Mój plan zakładał złamanie 2:55 h. Po kontrolnej połówce w Tychach, gdzie nabiegałem wynik 1:20 h, stwierdziłem, że jest na to szansa. No, a jak jest szansa, to wypadałoby spróbować, co nie?
W trakcie 44. Maratonu Warszawskiego stoczyłem najpiękniejszą biegową walkę mojego życia. Każdy ruch stopy, każdy zakręt czy czas konsumpcji żeli był niezwykle przemyślany. Skupienie sięgało zenitu, a emocje na ostatniej prostej były nie do opisania.
Właśnie tak wygląda „…spełniony Marek Bogdoł„:
Nic dodać, nic ująć.
4. Najpiękniejsza biegowa chwila w moim życiu.
Treningi z Magdą w wózku biegowym, to był bez wątpienia najlepszy okres w moim życiu. Gdybym jednak miał wybrać ten jeden – jedyny moment, który prowokuje ciary i równie potężny wzrusz, gdy tylko o nim wspominam, to niech to będzie ta chwila:
No i te kilkadziesiąt sekund, podczas których leżałem na czerwonej wykładzinie delektując się tym, co się właśnie wydarzyło. Wtedy do mnie dotarło, że nie dość, że złamałem magiczne 3 godziny, to przy okazji wywalczyłem kwalifikację do maratonu w Bostonie – mojego ostatniego Majora:
Od zawsze wydawało mi się, że trójki łamią ludzie-maszyny, którzy trenują co najmniej 5-6 razy w tygodniu. Gdzie wśród nich ja, prosty chłopak z Siemianowic, który biega tylko 3 razy w tygodniu i trenera ma dopiero od 5 miesięcy?
Okazało się, że byłem w sporym błędzie. Okazało się, że ciało było przygotowane do tego, co ma nadejść. Jedynie głowa miała z tym problem i nieco się buntowała. Trochę to trwało, zanim do mnie dotarło co ja tam w tym Gdańsku nawywijałem.