„Czerwiec miesiącem startów” – tak mógłbym go w skrócie podsumować. Treningów jest wtedy u mnie jak na lekarstwo. W zasadzie co niedzielę jest jakiś bieg, po którym przez kilka dni muszę do siebie dochodzić. Wolę wtedy odpocząć i zregenerować siły, niż ubrać buty do biegania i jeszcze się dobić. To jest ostatnia rzecz, o której wtedy myślę.
Zapraszam na podsumowanie czerwca.
1. Kilometraż.
Tak prezentuje się mój grafik:
Gołym okiem widać, że wypadły mi dwie środy: 7 i 28. Powód był prosty – odpoczynek, chociaż… jako (znany) biegowy bloger powinienem chyba użyć sformułowania „rest day„? Po co pisać po Polsku skoro istnieje język Williama Szekspira? Helooooł! Po angielsku to przecież tak pięknie brzmi i ma większy kaliber emocjonalny. Po co odpoczywać, skoro można mieć „resta„?
No właśnie.
W poprzednim miesiącu udało mi się przebiec 125 km. W większości były to starty na dystansach od 11 km do półmaratonu.
2. Starty.
No dobra – starty. Były trzy:
4 VI wziąłem udział w VI Carbo Asecura Bieg Pszczyński. Niby 10 km, ale chyba tak nie do końca – na mecie pokazał się wynik o 200 m krótszy. Jak było? Cholernie duszno i gorąco.
Tydzień później – bo 11 VI – wystartowałem w VI Kłobuckim Biegu Leśnym. Chciałoby się zakrzyczeć: „Wreszcie!”. Zbierałem się do tego od 2 lat. Niesamowita atmosfera i piekielnie dobra organizacja. To jeden z tych startów, które mogę polecić o każdej porze dnia i nocy.
24 VI, już po raz trzeci, wziąłem udział w Mattoni Olomouc Half Marathon. Powtórzę się: znowu było genialnie! Jakże mogłoby być inaczej? W przyszłym roku napiszę tak samo. Za 10 lat chyba też.
3. Przygotowania do połówki z wózkiem.
63 km z tych 125 km pokonałem wraz z Magdą. 18-ego, po raz pierwszy w życiu, udało mi się z Nią przebiec dystans półmaratonu. To był test dla nas obojga.
Jeżeli chodzi o Magdę, to byłem ciekawy, czy wytrzyma w wózku około 2 h. Dla bezpieczeństwa robiłem 7 km pętle. Gdyby nagle postanowiła mi oświadczyć: „Wychodzę! Wypuść mnie ojcze!” szybko wróciłbym do domu. Na całe szczęście po około godzinnej drzemce zabrała się za to, co lubi najbardziej: wytykania psów palcem swym i żywej reakcji na przejeżdżające rowery.
Jeżeli mowa o mnie, to bylem ciekawy jak to jest przebiec połówkę z wózkiem. Średnie tempo wyniosło 5:17 min/km. Biorąc pod uwagę to, że na trasie miałem kilka upierdliwych podbiegów, jestem jak najbardziej zadowolony.
3 września biorę udział w VI Tyskim Półmaratonie. Organizatorzy wpadli na znakomity pomysł i stworzyli osobną kategorię dla biegaczy z wózkami. Nie pozostało mi nic innego, jak spróbować powalczyć o podium. To będzie mój start, w którym postaram się dać z siebie wszystko wielokrotnie wychodząc poza swoją strefę komfortu. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
4. „W” jak wiza.
8 czerwca otrzymałem wizę do Stanów Zjednoczonych Ameryki.
Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, że rozmowa z konsulem przebiega w ten sposób: wchodzisz do gabinetu, zapadasz się w wygodnym fotelu i rozmawiasz z dobrych 15 min. Pokazujesz świadectwo chrztu, wszystkie medale i PIT-37.
Taa… jasne.
Stoisz w głośnej kolejce i podchodzisz do okienka. Do prawie takiego samego, w którym kupuje się bilety na stacji PKP. Może właśnie z tego względu bardzo mnie kusiło, aby powiedzieć: „Do Warszawy. Tam i z powrotem. Rodzinny”.
Rozmowa trwała 35 sekund. Wiza została przyznana na 10 lat.
Taki był czerwiec.
Najlepsze w tym roku chyba dopiero przede mną.