Dwa ostre zakręty w lewo i z powrotem zmierzaliśmy w stronę centrum. I nie zgadniecie ile miała ta prosta! Tak, nieco ponad 3 kilometry.
![]() ![]() |
![]() ![]() |
Gdzieś w jej połowie dogonił mnie pacemaker, który prowadził grupę na czas 3:30 h. Grupa była zwarta i parła do przodu. Kulturalnie zbiegłem im z drogi. Chwilę się ich trzymałem, ale stwierdziłem, że tak szybko to ja nie zamierzam biec. Postanowiłem więc zwolnić. Już przestałem liczyć ile razy już tego dnia zwalniałem, zamiast przyspieszać.
![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() ![]() |
Gdy nad głowami mieliśmy drzewa, to od razu można było czuć ulgę. Gdy się kończyły, to słońce zaczynało mocniej dawać o sobie znać.
Pierwszy żel wziąłem na 20-stym kilometrze. Do tej pory jadłem jeszcze donuta, a także dużo piłem na każdym z punktów. Zawsze sięgałem zarówno po wodę, jak i izotonik. Wiedziałem, że z każdą minutą będzie tylko cieplej.
Zakręt w prawo i wokół nas pojawiły się budynki należące do Uniwersytetu Illinois w Chicago.
![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() ![]() |
Czułem się jakbym nie biegł przez Chicago – ogromną, tętniącą życiem metropolię, a przez jakąś – o wiele mniejszą mieścinę. Wszechobecny spokój był mącony (na całe szczęście!) przez okrzyki kibiców.
Zakręt w lewo i w tłumie odnalazłem kobietę ze znajomą flagą:
Podziękowałem jej za to, że jest tu dla nas, po czym pobiegłem dalej. Kilkaset metrów dalej trafiłem na tabliczkę, która oznajmiła, że do mety pozostało nieco ponad 12 kilometrów:
![]() ![]() |
![]() ![]() |
Czas: 2:34:36
Średnie tempo: 5:11 min/km
![]() ![]() |
![]() ![]() |
W kadrze pojawił się wiadukt, pod którym mieliśmy przebiec. Z prawej dostrzegłem natomiast oznakę, że zbliża się chyba najgłośniejszy fragment maratonu: dzielnica meksykańska, a chwilę później – chińska.
Pamiętam je doskonale z 2018 roku.
Co tam się wtedy działo!
Skręt w lewo i do moich uszu doszły pierwsze: „Yariba! Yariba!!!”.
![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() ![]() |
Dotknąłem Toad’a mocy, po czym skręciłem w prawo.
![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() ![]() |
Niedługo później pojawił się kolejny zakręt. Poruszaliśmy się teraz po terenie, na którym dominowały fabryki i liczne magazyny.
Przed sobą zobaczyłem znajomy komin. Ostatnio widziałem go blisko 4 lata temu i nie da się ukryć, że mocno się za nim stęskniłem.
![]() ![]() |
![]() ![]() |
Ostry zakręt w lewo i nagle zrobiło się jakoś tak szerzej, luźniej i jeszcze bardziej gorąco.
To właśnie na tej kolejnej prostej poczułem chwilową słabość. Może inaczej – to nie jest tak, że nagle zaczęły mnie opuszczać siły czy pojawiły się jakieś skurcze, a głowa chciała, abym się poddał i przeszedł do marszu. Zaczęły mnie nagle boleć wszystkie ścięgna i łączenia kości z resztą ciała. Tak od pasa w dół. Albo po prostu bolały mnie od początku, a dopiero teraz zdałem sobie z tego sprawę?
Jakby na to nie patrzeć, to dwa tygodnie wcześniej, w trakcie maratonu w Warszawie, uzyskałem wynik 2:55:45, od kilku dni żyłem w innej strefie czasowej, co powodowało niedobór snu, a gdy tylko wychodziłem z hostelu, to wracałem z 30 000 krokami na liczniku. Miałem prawo być „nieco” zmęczony 😉
W niedługim czasie pojawiła się możliwość, aby po raz ostatni przebiec się po czerwonej wykładzinie.
Oczywiście, że skorzystałem!
![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() ![]() |
Jeżeli oglądaliście kiedyś Formułę 1, to zapewne kojarzycie pit-stopy – miejsca, gdzie w krótkim czasie mogą Ci wymienić skrzynię biegów, sprzęgło, a także przekręcić licznik.
![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() ![]() |
Na trasie pojawiło się właśnie coś takiego, ale zamiast pojazdów, usprawniali tam biegaczy:
![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() ![]() |
Wystarczyło odbić lekko w prawo i wolontariusze mogli cię spryskać sprejem, który uśmierzał ból. Za dodatkową opłatą celowali ponoć także w miejsca, które z bieganiem nie mają niczego wspólnego.
Zrobiłem kilka pamiątkowych zdjęć i pognałem do przodu. Z prawej strony dostrzegłem kilka pierwszych napisów po mandaryńsku. To znak, że najlepsze dopiero przede mną!
No i tak sobie biegnę i patrzę, a z daleka wypatrzyłem znajome kupy! Te same, które już dzisiaj mijałem. Od razu krzyknąłem do nich: „Hey! It’s me!”, no i wleciało kolejne zdjęcie:
Chwilę później pojawił się zakręt w prawo i bardzo charakterystyczna brama, która odgradza Aliexpress od reszty zachodniego świata.
Zanim zrobiłem z nią zdjęcie, w pierwszej kolejności musiałem podziękować dziewczynom, które było słychać chyba z kilometra.
Dopiero później mogłem wskazać ją palcem wskazującym:
Chcąc Wam pokazać co tam się działo, pokusiłem się o krótkie wejście na żywo:
Wbrew pozorom ta ulica nie była jakaś przesadnie długa. Na jej końcu pojawił się delikatny zakręt w lewo i zameldowałem się na 35-tym kilometrze.
Czas: 3:01:49
Średnie tempo: 5:27 min/km
Dotarło do mnie, że 2 tygodnie wcześniej, po takim czasie, byłem już od 6 minut za metą. Tutaj na szczęście miałem jeszcze bonusowe 7 kilometrów, które chciałem przeżyć najpełniej, jak się tylko da.
Kolejny zakręt w lewo i wiaduktem dostaliśmy się na drugą stronę drogi. W tle było już widać znajome drapacze chmur, wśród których będzie nam dane finiszować.
Ponownie pojawiła się pani z lustrem, więc postanowiłem sprawdzić, czy w dalszym ciągu jest u mnie wszystko ok:
![]() ![]() |
![]() ![]() |
A i owszem.
Nic się nie zmieniło.
Pojawiło się trochę cienia, z którego od razu skorzystałem. Pod jednym z drzew dostrzegłem faceta z piórem we włosach. Musiałem go uwiecznić:
Zakręt w prawo i zaczęły się ostatnie proste tego przedpołudnia.
Najpierw skręciliśmy w prawo. Z lewej widzieliśmy biegaczy, którzy zmierzali już w stronę mety.
![]() ![]() |
![]() ![]() |
Biegnę sobie i biegnę, podziwiam i chłonę każdą sekundę, aby móc do nich wracać, gdy znowu będzie zimno i źle, a tu nagle! Z lewej strony dostrzegłem stanowisko z whiskey. Ale żeby pić whiskey i to takie w wersji cynamonowej na 37-mym kilometrze trasy? Z tego co pamiętam regulamin tego nie zabraniał, więc szybko zameldowałem się w punkcie „odżywczym”, wybrałem trunek i za chwilę dokonałem degustacji.
![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() ![]() |
Poczułem moc na języku, podziękowałem i wróciłem do biegu. Chwilę później nawet odniosłem się do tego w kolejnym wejściu na żywo:
Im bliżej było mety, tym bardziej zwlekałem z dotarciem do niej. Obracałem się to na lewo, to na prawo. Przystawałem, robiłem zdjęcia i zbijałem piątki. Bawiłem się w najlepsze!
3 komentarze
Eee nie opowiadaj że Nike tak zdoopczyło tą kolekcję – prawie wszystko było wyjątkowo brzydkie, fakt, ale nie czapka z daszkiem 😎 imho ładniejsza od niebieskiej Run Happy Brooksa, która notabene rozeszła się jak świeże bułeczki (Brooks). Co do piwa to niepotrzebnie ofotografowałeś tą puszkę – dali mi na mecie w rękę, już otwarte to wziąłem, wypiłem, puszkę wyrzuciłem…:/ nawet nie zauważyłem że Finisher i że z logo maratonu. I jestem teraz zły na siebie bo mogło się staropolskiej tradycji stać zadość i puszka po wypitym napoju powędrowałaby na szafę a tak lipa…:)))
Super recenzja, super foty, jeszcze raz pozdrawiam serdecznie!
Fakt. Może czapka im się udała 😉
Fajnie, że udało się spotkać! 🙂
Nie przeczytałem na raz bo byłem w pracy, ale gdy tylko była chwila to wracałem do relacji. Super przygoda i zazdroszczę. Też mi się marzy udział w jakimś maratonie z tych większych chociaż wiem jak trudno się dostać.