„Dekada w biegu” – jak to brzmi! Gdy piszę ten tekst, minęło właśnie 10 lat, od kiedy poszedłem na pierwszy trening. Te 10 lat odmieniło moje życie o 180 i pół stopnia. Zmieniło się bardziej, niż mogłem się tego na początku spodziewać. Kto by przypuszczał, że rozpoczynając swój pierwszy trening, w jednym z parków w Siemianowiach Śląskich, po kilku latach odwiedzę także ten w centrum Nowego Jorku, Londynie czy Tokio? Ja raczej nie.
W tym tekście postaram się nie zdublować tego, co znajdziecie tu, tutaj, a także w tym miejscu i tu też raczej.
To co? Gotowi na podsumowanie 3650 dni mojego biegowego życia?
Bo ja jestem!
1. Tak to się zaczęło.
Wspominałem o tym w jednym z moich tekstów, więc wybaczcie za tę powtórkę z rozrywki. Na pierwszy trening poszedłem 20 marca 2012 r. Kilka miesięcy wcześniej zabrałem się za siebie, bo coraz łatwiej mnie było przeskoczyć, niż obejść.
Z 80 kilogramów zszedłem do jakichś 72. Mocno pomogło mi w tym porzucenie słodyczy, a także treningi przed TV z Playstation 3. Tak, to właśnie „EA Sport Active 2”, przez 4 dni w tygodniu wyciągała ze mnie siódme poty:
Pierwszy biegowy trening zrobiłem więc w wirtualnej rzeczywistości. W ramach rozgrzewki, musiałem się przebiec po wirtualnym boisku do kosza. Parkiet zastąpił mi dywan w dużym pokoju, na którym przystąpiłem do biegu w miejscu. Po kilkudziesięciu podskokach miałem już serdecznie dosyć. Czułem się równie źle, co niekomfortowo. Ciało wyło z bólu i mocno się buntowało. Było ciężko, ale brnąłem w to dalej. Wtorek, czwartek, sobota i niedziela. I nie ważne czy handlowa. Konsekwentnie i do przodu.
Pewnego dnia stwierdziłem, że jestem gotowy na więcej. Kupiłem więc sobie buty do biegania. Były całe białe, a po kilku tygodniach okazało się, że były również za małe. Zapas 0,5 cm okazał się niewystarczający. Paznokcie bardzo szybko zmieniły kolor z cielistego, na taki bardziej bordowy.
Wraz z Anią – moją przyjaciółką – rozpoczęliśmy zmagania z tzw. planem Pumy:
5 minut pokonywaliśmy na początku w następującej konfiguracji: 2 minuty świńskiego truchtu, a później 3 minuty szybkiego marszu. Tak wyglądał nasz pierwszy trening:
Po kilku tygodniach, byliśmy w stanie biec przez 30 minut i to bez jakiejkolwiek przerwy. Cóż to był za wyczyn! Chyba każdy, kto rozpoczyna przygodę z bieganiem, nie wierzy w to, że może np. biec przez godzinę, dwie i nie umrzeć. Mało tego – że może czerpać z tego frajdę.
Lata leciały, a wraz z nimi kolejne kilometry:
Łącznie wyszło: 19 883 km
Do pokonania 20 000 km w biegu pozostało mi już naprawdę niewiele.
2. Zawody.
Nieco po ponad miesiącu od pierwszego treningu, wziąłem udział w pierwszych zawodach. To był Bieg im. Wojciecha Korfantego z Katowic, do Siemianowic Śląskich (dystans ok. 8,6 km). Teraz, gdy go sobie wspominam, czuję niesamowity sentyment. I nawet nie chodzi o to, że w ramach promocji jednej z jednostek urzędu miasta, biegłem w kasku i z ciupagą.
Bardziej o ten pierwszy wystrzał startera, a później bieg ulicami w samym centrum Katowic. No i ten finisz na granicy zwrócenia drugiego śniadania. Było genialnie!
Od razu po przekroczeniu mety stwierdziłem, co następuje – „Mało mi! Chcę więcej!”.
Do tej pory wziąłem udział w 105 zawodach. Pisząc o zawodach, mam na myśli takie biegi, w których pojawiła się oznakowana trasa, pomiar czas, a także medal.
Wśród 105 biegów znalazło się:
10 biegów na 5 km
14 biegów na 10 km
43 półmaratony
25 maratonów
13 – biegów na innych dystansach
(były to m.in. 2 Testy Coopera, 3 biegi godzinne,
2 Sztafety w Katowice Business Run, 2 biegi na dystansie 15 km)
3. Życiówki.
Nieodłączny element pierwszych startów. Wtedy, chęć dobiegnięcia do mety w jeszcze krótszym czasie, była dla mnie niezwykle ważna. Był taki moment w moim życiu, gdy chciałem startować we wszystkich możliwych biegach, które akurat odbywały się w okolicy.
Na początku życiówki wpadały jedna za drugą. To nie był wielki wysiłek, aby w półmaratonie zejść z 2 h do 1:45 h. Schody zaczynały się przy wynikach poniżej 1:35 h. Wtedy każda sekunda okazała się być na wagę złota. Progres nie był tak spektakularny, jak wcześniej.
Trzy, z pośród czterech życiówek, są datowane na 2021 rok. Jeżeli mowa o PB na dystansie półmaratonu, to udało mi się ją wywalczyć 20 III 2022 roku – w 10-tą rocznicę mojego biegania. Mało tego, po raz pierwszy w życiu udało mi się zejść poniżej 1:20 h! Dla mnie jest to wprost niewyobrażalny wyczyn.
Pomimo trwającej pandemii Covid-19 i odwołaniu w 2020 roku wielu biegów, ja w dalszym ciągu robiłem swoje. Efekt przerósł moje najśmielsze wyobrażenia. Przy 3 treningach w tygodniu po 20 km (trenuję tak od 2016 roku), udało mi się osiągnąć takie oto czasy:
Teraz PB nie jest dla mnie najważniejszy. Jasne, fajnie byłoby zejść poniżej 3 h w maratonie, ale jeżeli mi się to nie uda, to mój świat się przecież nie zawali. Kilka dobrych lat temu stwierdziłem, że chcę biegać w zdrowiu. Unikać wszelakich kontuzji i swoje aktualne tempo dostosowywać do moich aktualnych możliwości. Nic na siłę.
4 komentarze
Ciekawy wpis. U mnie przygoda z bieganiem trwa od 2009, choć mocno pomieszały mi szyki kontuzje. Niemniej, mimo 40tki na karku czuję że mój prime time dopiero przede mną! P.s. gdzieś mi mignęło (na fejsie może) że też biegniesz Gdańsk za kilka dni 🙂 pzdr.
Mnie do 40-stki brakuje 2 lat i też coś czuję, że jeszcze nie raz mogę się zdziwić dobrym wynikiem na mecie 😉
To znaczy – fajnie jakby tak było 🙂
Tak trzymaj bieganie albo się pokocha albo znienawidzi
Biegam od 6 lat maratony półmaratony i dla siebie też coś
Od jakiegoś czasu pokochałem biegi górskie
Mam ponad 40 ale czuję się bardzo młodo dzięki kochanemu bieganiu
Witam, gratuluję wspaniałego serwisu drogadotokio jak i też sukcesów biegowych. Z Markiem miałem okazję się poznać i przebiec jeden z majorów. Również przeczytałem od deski do deski jego relacje aby lepiej przygotować się do biegu i podróży na inne maratony z serii 6th stars. Ja już mam tę przygodę za sobą i z całego serca życzę Markowi wytrwałości aby też ukończył wszystkie największe maratony świata i dzielnie pochwalił się tym z nami.