3. Zawody.
Wziąłem udział w 13 zawodach. Były wśród nich:
– 3 maratony: Łódź, Katowice/Mysłowice/Siemianowice Śl./Chorzów, Nowy Jork.
– 6 półmaratonów: Gdynia, Dąbrowa Górnicza, Ołomuniec, Ruda Śląska, Tychy, Ujście nad Łabą.
– 2 biegi na 10 km: Bielsko-Biała, Pszczyna.
– 1 bieg na 5 km: Dąbrowa Górnicza.
– 1 bieg na dystansie 11 km: Kłobuck.
Dwa razy byłem za granicą. Jak co roku – musiałem odwiedzić Republikę Czeską. Czesi z RunCzech organizują tak dobrze swoje biegi, że grzechem byłoby z tego nie skorzystać. Tym razem, oprócz Ołomuńca, odwiedziłem także Ujście nad Łabą.
4. In minus.
a) 4 minuty i 40 sekund.
Właśnie tyle dzieliło mnie od wypełnienia fuchy pacemakera. W trakcie PKO Silesia Marathonu, wraz z Andrzejem i Przemkiem, miałem się opiekować grupą na 4 h.
Niestety… nie wyszło. To była zdecydowanie największa porażka mijającego roku.
Wiecie, to był taki cios prosto w części niesforne, gdy akurat schylasz się po 2 złote znalezione na chodniku. Cóż, pacemaker też człowiek. Trafi się gorszy dzień i tak to się wszystko kończy.
b) „M” jak maszkiety.
Zapewne nie będzie to dla nikogo zaskoczeniem – mieszkam na Śląsku, więc śląska gwara nie jest mi obca. Tzn. może inaczej. Na co dzień raczej się nią nie posługuję. Potrafię ją jednak bez problemu zrozumieć i wypowiedzieć się używając wyrazów pochodzenia niemieckiego.
No ok, ale dlaczego piszę o tym w akapicie: „in minus”?
Już spieszę z wyjaśnieniami.
2017 rok zaczynałem z wagą 66-65 kg. Moje BMI wynosiło 21, więc było lepiej niż ok.
Nadmiar maszkietów zrobił jednak swoje i – chcąc, nie chcąc – nieuchronnie zbliżałem się do magicznej granicy 70 kg. Taki wynik zanotowałem od raz po przylocie z Nowego Jorku. Jeszcze na lotnisku dobiłem się zestawem Wendy, który zawierał jedyne 1710 kcal.
Od tego momentu ograniczyłem cukry, a oponę Michelin, która pojawiła się na brzuchu, staram się zwalczyć serią codziennych ćwiczeń. Jadłem więcej słodyczy, niż byłem w stanie spalić.
No i mam za swoje.
c) DOZ Maraton Łódź
Maraton w Łodzi był chyba największym biegowym zawodem 2017 roku. Miało być głośno i gwarnie. Ba! Miał to być najgłośniejszy maraton w Polsce.
Wyszło inaczej.